15.07.2012

Rozdział trzeci

Spadając z chmur wpadłem w Twoje ramiona. W tamtej chwili zrozumiałem, że na Ziemi może być lepiej niż w niebie

Nasze cappuccino zaczyna stygnąć... – zacząłem niepewnie, widząc jednak ostrzegawcze spojrzenie błękitnych tęczówek, zamknąłem się, wytrwale utrzymując prostą sylwetkę.
Kilka razy głośno westchnąłem, ukazując zniecierpliwienie. Lacey albo udawała, że tego nie słyszy, albo posyłała mi groźne spojrzenie. Na jej bladej twarzy malowało się skupienie, a gdy zerkała w moją stronę, czułem, jak ciało przeszywał  przyjemny dreszcz. Wszystko zaczynało mnie boleć od pozowania, pragnąłem zmienić pozycję, a co najważniejsze – rozpocząć jakiś monolog. Wcale nie zależało mi karykaturze. To był jedynie pretekst do tego, by bliżej poznać brunetkę. Ona najwyraźniej tego nie zauważyła.
Parzyłem, jak dziewczyna energicznie porusza ołówkiem, przyciskając ją do kartki i co chwilę posyłając uważne spojrzenie na moją twarz. Nie wiedziałem, czy nad każdym szkicem tak się wysilała, ale musiałem przyznać, że wyglądała bardzo atrakcyjnie. Pomimo sińców na twarzy.
– Gotowe – odparła w końcu, a ja westchnąłem, z ulgą rozmasowując obolałą szyję.
Wziąłem do ręki dzieło Evans, a na mojej twarzy wtargnął szeroki uśmiech. Matko, ta dziewczyna była genialna! Patrzyłam na swoją karykaturę, nie mogąc opanować radości. Jeden obrazek, a wywoływał we mnie tyle pozytywnych emocji. Najpierw pokażę go chłopakom, a potem schowam tak, by nic nie mogło się z nim stać. Za każdym razem, gdy będzie mi smutno, spojrzę na  niego i od razu poprawi mi się humor. Mam przynajmniej taką nadzieję.
To była pierwsza rzecz, która zawsze przypominała mi o Lacey. Gdy tylko spoglądałem na szkic, przed oczami miałem Jej skupioną minę i gniewne spojrzenie, którym nakazywała mi się nie ruszać. To dziwne, ale gdy tylko o tym pomyślałem, na mojej twarzy ponownie gościł uśmiech.
Uniosłem wzrok, chcąc podziękować za cudowne dzieło, gdy dostrzegłem, że dziewczyna zakłada popielatą bluzę. Wyglądało na to, że chciała już sobie pójść, a ja nie miałem bladego pojęcia, dlaczego. Czy zrobiłem coś nie tak? Przecież... ja naprawdę nie chciałem, żeby odeszła. Pragnąłem z nią porozmawiać, czegoś się na jej temat dowiedzieć. Co lubiła, czego nie znosiła. Od kiedy rysowała, gdzie mieszkała...


– Chcesz już iść? Jeszcze nie wypiłaś cappuccino – spytałem w końcu, podnosząc się z krzesła. Posłała mi zaskoczone spojrzenie, a ja czułem, że nie mogłem jej teraz wypuścić. Jeśli odejdzie, mogliśmy się już nigdy więcej nie spotkać. W końcu ile razy może dopisać szczęście?
– Wywiązałam się z naszej umowy. Otrzymałeś swoje rysunki, więc chyba nic tu po mnie – odparła spokojnie, biorąc do ręki dwie ogromne teczki.
Stałem, bijąc się z własnymi myślami. Próbowałem coś wymyślić, byleby tutaj została. Razem ze mną. Nerwowo rozejrzałem się po niewielkim, opustoszałym lokalu w jasnobrązowych barwach, gdy dostrzegłem zza szyby padający deszcz, który się o nią obijał, wydając charakterystyczny, a jakże denerwujący dla mnie dźwięk.
Kap.
Kap.
Kap.
– Na zewnątrz pada – odparłem, ponownie zwracając na siebie jej uwagę. Spojrzała w stronę dużych okien z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odniosłem wrażenie, że posmutniała, choć mogło mi się tak po prostu wydawać. W końcu to tylko deszcz, który bardzo często padał w Londynie. Mogłem nawet stwierdzić, że niemalże codziennie. To cały urok Anglii. – Może jednak zostaniesz? Przysięgam, że z mojej strony nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo – uniosłem ręce, chcąc upewnić ją o swoich pozytywnych zamiarach. Nie chciałem, by czuła się w jakikolwiek sposób zagrożona. Może i nie wyglądałem na jakiegoś bandziora, ale po tym, co przeszła pewnie i tak odczuwała strach.
Widziałem, jak przez chwilę walczyła z własnymi myślami, ale w końcu usiadła na drewnianym krześle, tępo wpatrując się w blat stołu. Zająłem swoje miejsce, uważnie przyglądając się jej zamyślonemu wyrazowi twarzy. Odniosłem wrażenie, że wcale nie chciała tutaj być, a moje towarzystwo najwyraźniej jej nie odpowiadało. Może to przez mój wygląd? Popularność? Albo fakt, że tamtego wieczoru odwiozłem ją do domu i wiedziałem, co się wydarzyło?
Uniosłem szklankę z zimnym napojem, by po chwili wykrzywić usta w  grymasie niezadowolenia. Chłodne cappuccino było ohydne, a cisza, która nas otaczała bardzo męcząca.
Chciałem porozmawiać z Lacey na jakikolwiek temat, ale bałem się, że palnę coś głupiego i nie będzie chciała mnie więcej widzieć. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak bardzo przerażała mnie ta wizja.
– Lubisz deszcz? – wypaliłem, chcąc palnąć się w czoło za tak banalny tekst. Jak mogłem powiedzieć coś tak głupiego?! Nie prosiłem jej o to, żeby została, by robić z siebie teraz idiotę!
– W deszczu nie trzeba ukrywać smutku ani łez. Można sobie pozwolić na upust emocjom. Tak. Myślę, że właśnie dlatego go lubię – usłyszałem jej spokojny, melodyjny głos. Nie patrząc w moją stronę, dodała: – A ty? Lubisz deszcz?
Zaskoczony jej nagłym spojrzeniem, odwróciłem wzrok, zatrzymując się na szklance z niedobrym już cappuccino. Znów przyłapałem się na tym, że myślę o błękicie jej tęczówek, które tak bardzo mi kogoś przypominały. Wspomnienie Caroline znów zadało ból memu sercu, momentalnie psując dobre samopoczucie.
Przeanalizowałem w myślach słowa Acey, dochodząc do wniosku, że poniekąd miała rację. W końcu w deszczu nikt nie był w stanie dostrzec spływających łez. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.
– Nie lubię – odparłem po chwili, mając zupełnie inne zdanie na temat obecnej pogody. – Przez deszcz chodzisz przemoczony do suchej nitki, w każdej chwili możesz się rozchorować. Nawet z domu ci się nie chce ruszać, gdy widzisz, że leje.
Zrobiłem naburmuszoną minę, a na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
Drugi raz widziałem, jak się uśmiechała. Dla mnie. Dzięki temu, co powiedziałem. To było... cudowne.
Uniosłem rękę, przywołując kelnera. Nie zamierzałem pozwolić, by Lacey piła zimne i jakże niedobre cappuccino. Sam nie zamierzałem opróżnić postawionej przede mną szklanki. Skoro skazałem ją na swoje towarzystwo, musiałem teraz się nią zająć. Chociaż „musiałem” to chyba za ostre słowo. Ja po prostu chciałem to zrobić.

Widziałam w moim życiu setki uśmiechów,
ale żaden nie przyspieszył bicia serca tak jak Twój.

Powiesiłem przemoczony płaszcz na wieszaku, zdjąłem adidasy i wszedłem w głąb mieszkania. Z mojej twarzy wciąż nie znikał uśmiech, spowodowany spotkaniem z Lacey. Z początku atmosfera między nami była nieco napięta, ale po kilku minutach całkowicie się rozluźniliśmy i zaczęliśmy rozmawiać na przeróżne tematy. Nie wyjawiła mi o sobie zbyt wiele. To ja o powiedziałem jej co nieco o swoim życiu. Nawet wyjawiłem to, co wydarzyło się między mną, a Caroline. O tym, jak się czułem, gdy odeszła. Nie wiem, dlaczego zawracałem jej głowę swoim złamanym sercem. Czemu w ogóle poruszyłem taki temat, gdy ona tylko słuchała, nie mówiąc nic o sobie. Jednak nie przeszkadzało mi to i nim się obejrzałem, opowiedziałem jej o swoich uczuciach do dużo starszej ode mnie kobiety. O tym, co przeżywałem, przez jaki ból obecnie przechodziłem. W chwili, gdy mój głos zaczął się łamać, poczułem, jak położyła swoją dłoń na mojej. Zrobiło mi się dzięki temu nieco lżej. Sama obecność Lacey i fakt, że w ogóle miała ochotę słuchać mojego bełkotu, podnosiła mnie na duchu. Nie potrafiłem zrozumieć, jak dziewczyna, którą spotkałem drugi raz w życiu, mogła wywoływać we mnie takie emocje. Żaden z przyjaciół nie był w stanie mnie pocieszyć, chociaż widziałem, jak bardzo się starali. Nie potrafiłem ani na sekundę zapomnieć o Flack do momentu, gdy  pojawiła się Ona.
Nieświadomie sprawiła, że moje serce zaczęło zapominać o bólu. Na jego miejsce znów wkraczała wiara. Wiara w życie, ludzi. Wiara w miłość.
„Ta kobieta nie potrafiła docenić tego, jaki skarb jej się natrafił. To znak, że zasługujesz na kogoś lepszego, a prawdziwa miłość dopiero zapuka do twoich drzwi w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego uśmiechaj się i pozwól, by ktoś zakochał się w twoim uśmiechu. Nie do twarzy ci w smutku” - wspomniałem w myślach słowa Evans, czując dziwne ukłucie w okolicy serca. To nie był pierwszy raz.
Pokręciłem głową, chcąc odgonić od siebie natłok myśli. Przeszedłem przez próg gościnnego pokoju, gdy poczułem na sobie ciekawskie, a zarazem zdenerwowane spojrzenia czwórki pozostałych chłopaków z One Direction. Przeczesałem mokrą grzywkę palcami, nie rozumiejąc, o co chodziło. Przez chwilę trwała niepokojąca cisza, której Niall nie potrafił znieść. Podniósł się z kanapy i zaczął rzucać pytaniami w moją stronę, jak z procy:
– Gdzie byłeś? Dlaczego nie powiedziałeś nam, że wychodzisz? Czy ty wiesz jak się martwiliśmy? Nie odbierałeś telefonów, nie odpisywałeś na SMS-y! Na Nandos! Co się z tobą, do diabła, działo?!
– Tylko mi nie mów, że spotkałeś się z tym monstrum, Caroline, bo osobiście przywalę ci w łeb patelnią! – dodał Louis, marszcząc gniewnie brwi.
Westchnąłem, rozglądając się po wyczekujących minach przyjaciół. Musiałem zapomnieć o telefonie przez nurtujące mnie myśli, przez co teraz nakazano mi się z wszystkiego tłumaczyć. Troska chłopaków czasami mnie przerastała, ale wiedziałem, że pragnęli mojego dobra. Z telefonem nigdy się nie rozstawałem, dlatego mieli prawo się martwić. Skąd im tylko przyszedł do głowy pomysł, że zobaczyłem się z Caroline?
Chciałbym, żeby tak się stało. Mógłbym z nią przynajmniej porozmawiać. Chociaż nie wiedziałem o czym. Powiedziała już wszystko, co chciała, żebym wiedział. Byłem dla niej gówniarzem, a ona potrzebowała prawdziwego mężczyzny.
Cóż... może kiedyś takiego znajdzie, skoro ja byłem za mało„męski”. Cokolwiek to dla niej znaczyło.
Przysiadłem na kremowej sofie, pomiędzy Malikiem i Liamem, podtrzymując chwilę napięcia z poważnym wyrazem twarzy.
– Hazza, na Boga! Zmiłuj się! – poprosił Nialler zniecierpliwionym tonem.
– Nie widziałem się z żadną Caroline i byłbym wdzięczny, gdybyście przy mnie nie wspominali tego imienia – poprosiłem, siląc się na uśmiech. – Za to spędziłem dzień w naprawdę miłym towarzystwie. Dodam, że damskim. A teraz możecie się głowić nad tym, kim Ona jest, a ja idę wziąć kąpiel. Dobranoc.
Wyminąłem zszokowanych chłopaków, z triumfującym uśmiechem kierując się w stronę kręconych schodów. A niech głowią się nad tym, z kim spędziłem dzisiejszy dzień. Jedynie Louis mógł się domyślić, ponieważ poznał Lacey. Chociaż i tak pewnie nigdy by nie uwierzył. Cóż... czasami życie potrafiło nieźle nas zaskoczyć. Zarówno w negatywnym, jak i pozytywnym tego słowa znaczeniu.
– Harry, zaczekaj.
Zatrzymałem się na pierwszym stopniu, rzucając pytające spojrzenie Louis'owi. Wyglądał tak, jakby zastanawiał się, czy może na głos wypowiedzieć swoje myśli. Normalnie jak nie on.
– Czy ty... Czy na pewno nie widziałeś się z...
Nieco zirytowany, ruszyłem w stronę przedpokoju, w którym pozostawiłem teczkę ze szkicami od Lacey. Podarowała mi ją, by deszcz ich nie zmoczył. Na szczęście miała dwie - inaczej nic nie pozostałoby z tych genialnych karykatur.
Podałem zdezorientowanemu przyjacielowi czarną teczkę, zachęcając skinieniem głowy, by ją otworzył. Gdy dostrzegł jej zawartość, posłał mi niepewne spojrzenie. Wciąż niczego nie rozumiał.
– Spędziłem dzień z Lacey. Tak. Tą, którą niedawno uratowałeś – dodałem, widząc zszokowane spojrzenie chłopaka. – Nie byłem z żadną Caroline. Na szkicach jest podpis Lacey, więc masz dowód. Wystarczy? – nie czekając na odpowiedź, wziąłem pierwszą kartkę z brzegu, po czym oznajmiłem:  Z karykaturą Simona będziecie wiedzieć, co zrobić, ale swoją zabieram.
Z uśmiechem podążyłem w stronę schodów, by po chwili znaleźć się w swoim pokoju. Delikatnie położyłem dzieło Lace na dużym, miękkim łóżku. Samo wspomnienie jej imienia wywoływało we mnie uczucie szczęścia.
Wystarczyło jednak wspomnienie błękitu jej oczu, bym znów poczuł piekący ból w okolicy serca. Czułem się naprawdę dobrze, by po chwili zupełnie stracić humor. A wszystko przez to, że w Evans było coś, co przypominało mi Caroline.
Czy kiedykolwiek to się skończy?, pomyślałem, rzucając się na łóżko. Schowałem twarz w dłoniach, próbując skupić myśli na czymś miłym - niestety bez skutku.
Caroline Flack ponownie zepsuła mój dobry nastrój. Była w tym naprawdę dobra.

Potrzebuję znaku, że coś się zmieni.
Potrzebuję powodu, żeby iść dalej. Potrzebuję jakiejś nadziei.

2 komentarze:

  1. Juz kiedys zaczelam czytac to opowiadanie, lecz jakims sposobem gdzies sie zawieruszylo lub nie mialam czasu. Teraz do niego powracam i musze przyznac ze jest bardzo wcigajace, mimo ze zespolu One Direction nie slucham. Masz talent do pisania. Z kazdym rozdzialem przezywam to jeszcze bardziej.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu nikt tego nie komentuje ? Boże to jest wspaniałe ! *-*

    OdpowiedzUsuń