„Spadając z chmur wpadłem w Twoje ramiona. W tamtej chwili zrozumiałem, że na Ziemi może być lepiej niż w niebie”
– Nasze
cappuccino zaczyna stygnąć... – zacząłem niepewnie, widząc jednak
ostrzegawcze spojrzenie błękitnych tęczówek, zamknąłem się, wytrwale
utrzymując prostą sylwetkę.
Kilka
razy głośno westchnąłem, ukazując zniecierpliwienie. Lacey albo
udawała, że tego nie słyszy, albo posyłała mi groźne spojrzenie. Na jej
bladej twarzy malowało się skupienie, a gdy zerkała w moją stronę,
czułem, jak ciało przeszywał przyjemny dreszcz. Wszystko zaczynało mnie
boleć od pozowania, pragnąłem zmienić pozycję, a co najważniejsze –
rozpocząć jakiś monolog. Wcale nie zależało mi karykaturze. To był
jedynie pretekst do tego, by bliżej poznać brunetkę. Ona najwyraźniej
tego nie zauważyła.
Parzyłem,
jak dziewczyna energicznie porusza ołówkiem, przyciskając ją do kartki i
co chwilę posyłając uważne spojrzenie na moją twarz. Nie wiedziałem,
czy nad każdym szkicem tak się wysilała, ale musiałem przyznać, że
wyglądała bardzo atrakcyjnie. Pomimo sińców na twarzy.
– Gotowe – odparła w końcu, a ja westchnąłem, z ulgą rozmasowując obolałą szyję.
Wziąłem
do ręki dzieło Evans, a na mojej twarzy wtargnął szeroki uśmiech.
Matko, ta dziewczyna była genialna! Patrzyłam na swoją karykaturę, nie
mogąc opanować radości. Jeden obrazek, a wywoływał we mnie tyle
pozytywnych emocji. Najpierw pokażę go chłopakom, a potem schowam tak,
by nic nie mogło się z nim stać. Za każdym razem, gdy będzie mi smutno,
spojrzę na niego i od razu poprawi mi się humor. Mam przynajmniej taką
nadzieję.
To
była pierwsza rzecz, która zawsze przypominała mi o Lacey. Gdy tylko
spoglądałem na szkic, przed oczami miałem Jej skupioną minę i gniewne
spojrzenie, którym nakazywała mi się nie ruszać. To dziwne, ale gdy
tylko o tym pomyślałem, na mojej twarzy ponownie gościł uśmiech.
Uniosłem
wzrok, chcąc podziękować za cudowne dzieło, gdy dostrzegłem, że
dziewczyna zakłada popielatą bluzę. Wyglądało na to, że chciała już
sobie pójść, a ja nie miałem bladego pojęcia, dlaczego. Czy zrobiłem coś
nie tak? Przecież... ja naprawdę nie chciałem, żeby odeszła. Pragnąłem z
nią porozmawiać, czegoś się na jej temat dowiedzieć. Co lubiła, czego
nie znosiła. Od kiedy rysowała, gdzie mieszkała...
♪
–
Chcesz już iść? Jeszcze nie wypiłaś cappuccino – spytałem w końcu,
podnosząc się z krzesła. Posłała mi zaskoczone spojrzenie, a ja czułem,
że nie mogłem jej teraz wypuścić. Jeśli odejdzie, mogliśmy się już nigdy
więcej nie spotkać. W końcu ile razy może dopisać szczęście?
–
Wywiązałam się z naszej umowy. Otrzymałeś swoje rysunki, więc chyba nic
tu po mnie – odparła spokojnie, biorąc do ręki dwie ogromne teczki.
Stałem,
bijąc się z własnymi myślami. Próbowałem coś wymyślić, byleby tutaj
została. Razem ze mną. Nerwowo rozejrzałem się po niewielkim,
opustoszałym lokalu w jasnobrązowych barwach, gdy dostrzegłem zza szyby
padający deszcz, który się o nią obijał, wydając charakterystyczny, a
jakże denerwujący dla mnie dźwięk.
Kap.
Kap.
Kap.
–
Na zewnątrz pada – odparłem, ponownie zwracając na siebie jej uwagę.
Spojrzała w stronę dużych okien z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Odniosłem wrażenie, że posmutniała, choć mogło mi się tak po prostu
wydawać. W końcu to tylko deszcz, który bardzo często padał w Londynie.
Mogłem nawet stwierdzić, że niemalże codziennie. To cały urok Anglii. –
Może jednak zostaniesz? Przysięgam, że z mojej strony nie grozi ci żadne
niebezpieczeństwo – uniosłem ręce, chcąc upewnić ją o swoich
pozytywnych zamiarach. Nie chciałem, by czuła się w jakikolwiek sposób
zagrożona. Może i nie wyglądałem na jakiegoś bandziora, ale po tym, co
przeszła pewnie i tak odczuwała strach.
Widziałem,
jak przez chwilę walczyła z własnymi myślami, ale w końcu usiadła na
drewnianym krześle, tępo wpatrując się w blat stołu. Zająłem swoje
miejsce, uważnie przyglądając się jej zamyślonemu wyrazowi twarzy.
Odniosłem wrażenie, że wcale nie chciała tutaj być, a moje towarzystwo
najwyraźniej jej nie odpowiadało. Może to przez mój wygląd? Popularność?
Albo fakt, że tamtego wieczoru odwiozłem ją do domu i wiedziałem, co
się wydarzyło?
Uniosłem
szklankę z zimnym napojem, by po chwili wykrzywić usta w grymasie
niezadowolenia. Chłodne cappuccino było ohydne, a cisza, która nas
otaczała bardzo męcząca.
Chciałem
porozmawiać z Lacey na jakikolwiek temat, ale bałem się, że palnę coś
głupiego i nie będzie chciała mnie więcej widzieć. Nie potrafiłem
zrozumieć, dlaczego tak bardzo przerażała mnie ta wizja.
–
Lubisz deszcz? – wypaliłem, chcąc palnąć się w czoło za tak banalny
tekst. Jak mogłem powiedzieć coś tak głupiego?! Nie prosiłem jej o to,
żeby została, by robić z siebie teraz idiotę!
–
W deszczu nie trzeba ukrywać smutku ani łez. Można sobie pozwolić na
upust emocjom. Tak. Myślę, że właśnie dlatego go lubię – usłyszałem jej
spokojny, melodyjny głos. Nie patrząc w moją stronę, dodała: – A ty?
Lubisz deszcz?
Zaskoczony
jej nagłym spojrzeniem, odwróciłem wzrok, zatrzymując się na szklance z
niedobrym już cappuccino. Znów przyłapałem się na tym, że myślę o
błękicie jej tęczówek, które tak bardzo mi kogoś przypominały.
Wspomnienie Caroline znów zadało ból memu sercu, momentalnie psując
dobre samopoczucie.
Przeanalizowałem
w myślach słowa Acey, dochodząc do wniosku, że poniekąd miała rację. W
końcu w deszczu nikt nie był w stanie dostrzec spływających łez. Nigdy
nie myślałem o tym w ten sposób.
–
Nie lubię – odparłem po chwili, mając zupełnie inne zdanie na temat
obecnej pogody. – Przez deszcz chodzisz przemoczony do suchej nitki, w
każdej chwili możesz się rozchorować. Nawet z domu ci się nie chce
ruszać, gdy widzisz, że leje.
Zrobiłem naburmuszoną minę, a na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
Drugi raz widziałem, jak się uśmiechała. Dla mnie. Dzięki temu, co powiedziałem. To było... cudowne.
Uniosłem
rękę, przywołując kelnera. Nie zamierzałem pozwolić, by Lacey piła
zimne i jakże niedobre cappuccino. Sam nie zamierzałem opróżnić
postawionej przede mną szklanki. Skoro skazałem ją na swoje towarzystwo,
musiałem teraz się nią zająć. Chociaż „musiałem” to chyba za ostre
słowo. Ja po prostu chciałem to zrobić.
Widziałam w moim życiu setki uśmiechów,
ale żaden nie przyspieszył bicia serca tak jak Twój.
Powiesiłem
przemoczony płaszcz na wieszaku, zdjąłem adidasy i wszedłem w głąb
mieszkania. Z mojej twarzy wciąż nie znikał uśmiech, spowodowany
spotkaniem z Lacey. Z początku atmosfera między nami była nieco napięta,
ale po kilku minutach całkowicie się rozluźniliśmy i zaczęliśmy
rozmawiać na przeróżne tematy. Nie wyjawiła mi o sobie zbyt wiele. To ja
o powiedziałem jej co nieco o swoim życiu. Nawet wyjawiłem to, co
wydarzyło się między mną, a Caroline. O tym, jak się czułem, gdy
odeszła. Nie wiem, dlaczego zawracałem jej głowę swoim złamanym sercem.
Czemu w ogóle poruszyłem taki temat, gdy ona tylko słuchała, nie mówiąc
nic o sobie. Jednak nie przeszkadzało mi to i nim się obejrzałem,
opowiedziałem jej o swoich uczuciach do dużo starszej ode mnie kobiety. O
tym, co przeżywałem, przez jaki ból obecnie przechodziłem. W chwili,
gdy mój głos zaczął się łamać, poczułem, jak położyła swoją dłoń na
mojej. Zrobiło mi się dzięki temu nieco lżej. Sama obecność Lacey i
fakt, że w ogóle miała ochotę słuchać mojego bełkotu, podnosiła mnie na
duchu. Nie potrafiłem zrozumieć, jak dziewczyna, którą spotkałem drugi
raz w życiu, mogła wywoływać we mnie takie emocje. Żaden z przyjaciół
nie był w stanie mnie pocieszyć, chociaż widziałem, jak bardzo się
starali. Nie potrafiłem ani na sekundę zapomnieć o Flack do momentu, gdy pojawiła się Ona.
Nieświadomie
sprawiła, że moje serce zaczęło zapominać o bólu. Na jego miejsce znów
wkraczała wiara. Wiara w życie, ludzi. Wiara w miłość.
„Ta
kobieta nie potrafiła docenić tego, jaki skarb jej się natrafił. To
znak, że zasługujesz na kogoś lepszego, a prawdziwa miłość dopiero
zapuka do twoich drzwi w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego
uśmiechaj się i pozwól, by ktoś zakochał się w twoim uśmiechu. Nie do
twarzy ci w smutku” - wspomniałem w myślach słowa Evans, czując dziwne
ukłucie w okolicy serca. To nie był pierwszy raz.
Pokręciłem
głową, chcąc odgonić od siebie natłok myśli. Przeszedłem przez próg
gościnnego pokoju, gdy poczułem na sobie ciekawskie, a zarazem
zdenerwowane spojrzenia czwórki pozostałych chłopaków z One Direction.
Przeczesałem mokrą grzywkę palcami, nie rozumiejąc, o co chodziło. Przez
chwilę trwała niepokojąca cisza, której Niall nie potrafił znieść.
Podniósł się z kanapy i zaczął rzucać pytaniami w moją stronę, jak z
procy:
–
Gdzie byłeś? Dlaczego nie powiedziałeś nam, że wychodzisz? Czy ty wiesz
jak się martwiliśmy? Nie odbierałeś telefonów, nie odpisywałeś na
SMS-y! Na Nandos! Co się z tobą, do diabła, działo?!
–
Tylko mi nie mów, że spotkałeś się z tym monstrum, Caroline, bo
osobiście przywalę ci w łeb patelnią! – dodał Louis, marszcząc gniewnie
brwi.
Westchnąłem,
rozglądając się po wyczekujących minach przyjaciół. Musiałem zapomnieć o
telefonie przez nurtujące mnie myśli, przez co teraz nakazano mi się z
wszystkiego tłumaczyć. Troska chłopaków czasami mnie przerastała, ale
wiedziałem, że pragnęli mojego dobra. Z telefonem nigdy się nie
rozstawałem, dlatego mieli prawo się martwić. Skąd im tylko przyszedł do
głowy pomysł, że zobaczyłem się z Caroline?
Chciałbym,
żeby tak się stało. Mógłbym z nią przynajmniej porozmawiać. Chociaż nie
wiedziałem o czym. Powiedziała już wszystko, co chciała, żebym
wiedział. Byłem dla niej gówniarzem, a ona potrzebowała prawdziwego
mężczyzny.
Cóż... może kiedyś takiego znajdzie, skoro ja byłem za mało„męski”. Cokolwiek to dla niej znaczyło.
Przysiadłem na kremowej sofie, pomiędzy Malikiem i Liamem, podtrzymując chwilę napięcia z poważnym wyrazem twarzy.
– Hazza, na Boga! Zmiłuj się! – poprosił Nialler zniecierpliwionym tonem.
–
Nie widziałem się z żadną Caroline i byłbym wdzięczny, gdybyście przy
mnie nie wspominali tego imienia – poprosiłem, siląc się na uśmiech. –
Za to spędziłem dzień w naprawdę miłym towarzystwie. Dodam, że damskim. A
teraz możecie się głowić nad tym, kim Ona jest, a ja idę wziąć kąpiel.
Dobranoc.
Wyminąłem
zszokowanych chłopaków, z triumfującym uśmiechem kierując się w stronę
kręconych schodów. A niech głowią się nad tym, z kim spędziłem
dzisiejszy dzień. Jedynie Louis mógł się domyślić, ponieważ poznał
Lacey. Chociaż i tak pewnie nigdy by nie uwierzył. Cóż... czasami życie
potrafiło nieźle nas zaskoczyć. Zarówno w negatywnym, jak i pozytywnym
tego słowa znaczeniu.
– Harry, zaczekaj.
Zatrzymałem
się na pierwszym stopniu, rzucając pytające spojrzenie Louis'owi.
Wyglądał tak, jakby zastanawiał się, czy może na głos wypowiedzieć swoje
myśli. Normalnie jak nie on.
– Czy ty... Czy na pewno nie widziałeś się z...
Nieco
zirytowany, ruszyłem w stronę przedpokoju, w którym pozostawiłem teczkę
ze szkicami od Lacey. Podarowała mi ją, by deszcz ich nie zmoczył. Na
szczęście miała dwie - inaczej nic nie pozostałoby z tych genialnych
karykatur.
Podałem
zdezorientowanemu przyjacielowi czarną teczkę, zachęcając skinieniem
głowy, by ją otworzył. Gdy dostrzegł jej zawartość, posłał mi niepewne
spojrzenie. Wciąż niczego nie rozumiał.
– Spędziłem dzień z Lacey. Tak. Tą, którą niedawno uratowałeś – dodałem, widząc zszokowane spojrzenie chłopaka. – Nie byłem z żadną Caroline. Na szkicach jest podpis Lacey, więc masz dowód. Wystarczy? – nie czekając na odpowiedź, wziąłem pierwszą kartkę z brzegu, po czym oznajmiłem: – Z karykaturą Simona będziecie wiedzieć, co zrobić, ale swoją zabieram.
Z uśmiechem podążyłem w stronę schodów, by po chwili znaleźć się w swoim pokoju. Delikatnie położyłem dzieło Lace na dużym, miękkim łóżku. Samo wspomnienie jej imienia wywoływało we mnie uczucie szczęścia.
Wystarczyło
jednak wspomnienie błękitu jej oczu, bym znów poczuł piekący ból w
okolicy serca. Czułem się naprawdę dobrze, by po chwili zupełnie stracić
humor. A wszystko przez to, że w Evans było coś, co przypominało mi
Caroline.
Czy
kiedykolwiek to się skończy?, pomyślałem, rzucając się na łóżko.
Schowałem twarz w dłoniach, próbując skupić myśli na czymś miłym -
niestety bez skutku.
Caroline Flack ponownie zepsuła mój dobry nastrój. Była w tym naprawdę dobra.
Potrzebuję znaku, że coś się zmieni.
Potrzebuję powodu, żeby iść dalej. Potrzebuję jakiejś nadziei.
Juz kiedys zaczelam czytac to opowiadanie, lecz jakims sposobem gdzies sie zawieruszylo lub nie mialam czasu. Teraz do niego powracam i musze przyznac ze jest bardzo wcigajace, mimo ze zespolu One Direction nie slucham. Masz talent do pisania. Z kazdym rozdzialem przezywam to jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czemu nikt tego nie komentuje ? Boże to jest wspaniałe ! *-*
OdpowiedzUsuń