15.07.2012

Rozdział siódmy

„Czasem coś rani mnie tak, że cierpienie nie mieści się w moim ciele i czuję, że każda żyła pęka mi z bólu

Opierałem się o metalową poręcz, przyglądając się ukradkiem Lacey. Światło latarni padało na jej bladą, prawie białą twarz, która wyrażała niewyobrażalny smutek. Błękitne oczy spoglądały na szczupłe dłonie, a kąciki malinowych ust opadały w dół, nie pozostawiając nawet cienia uśmiechu, który tak rzadko gościł na jej twarzy. Wiedziałem, że cierpiała, ale nie mogłem nic zrobić. Nie chciała wyjawić, kto po raz kolejny zadał jej ból. Skąd się wzięły sińce, świeże rany i krew na jej twarzy. „To nie ma znaczenia, Harry. To się kiedyś skończy. Wtedy całkowicie zapomnisz o moim istnieniu i o  tym, że byłam” - nie rozumiałem tych słów. Po raz kolejny mówiła do mnie, jakby w innym języku. Próbowałem nakłonić ją do tego, by wyjaśniła, o co chodziło. Dlaczego miałbym o niej zapomnieć? Co się miało kiedyś skończyć? Jej cierpienie? Dlaczego musiała być tak bardzo tajemnicza, zamknięta w sobie?
Nieufność Lacey sprawiała mi ból. Równie silny, jak jej łzy, smutne spojrzenie. Tylko, co miałem zrobić, gdy nie pozwalała mi wejść do jej świata? Nie pozwalała sobie pomóc.
Westchnąłem, spoglądając w niebo pokryte miliardem maleńkich gwiazd. Tak bardzo chciałem, by Lace odnalazła swoją gwiazdę. Osobę, która dałaby jej szczęście, sprawiając, że całe dotychczasowe cierpienie odeszłoby w niepamięć. Zasługiwała na to. A ja chciałem, by na jej pięknej twarzy częściej gościł uśmiech. Jeszcze nigdy nie słyszałem, jak się śmieje.
– Dlaczego nie chcesz, bym zabrał cię do siebie albo chociaż odprowadził do twojego domu? – Spytałem z wyrzutem, nie spuszczając wzroku z gwiazd. – Jesteś ranna. Ktoś musi opatrzyć twoje rany. Dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc?
– A dlaczego ty wyczekiwałeś mnie w „Rain Cafe”? Po co mnie szukałeś, skoro prosiłam, żebyśmy się już więcej nie spotkali? To nie ma sensu, Harry – odpowiedziała z żalem wyczuwalnym w głosie.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem, jednak ostatnie słowa dziewczyny wywołały we mnie gniew. Złapałem ją za ramiona, nakazując, by spojrzała na mnie. Przez chwilę się opierała, ale w końcu jej jasne oczy zetknęły się z moimi. Były takie smutne, pozbawione chociażby odrobiny szczęścia. A ja nie miałem pojęcia, kto za tym stał.
– Nie mów mi, że coś nie ma sensu, gdy pierwszy raz w życiu czuję się w taki sposób! – Uniosłem głos, a w mych oczach nie wiedzieć, czemu, pojawiły się łzy. – Czekałem na ciebie, ponieważ z jakiegoś powodu nie potrafię pozwolić ci odejść. I bądź pewna, że nigdy cię nie zapomnę. Proszę, pozwól mi się do ciebie zbliżyć. Pozwól sobie pomóc. Chcę się śmiać, kiedy ty się śmiejesz. Chcę cierpieć, kiedy ty cierpisz. Chcę płakać, kiedy ty płaczesz. Więc nie pytaj, czy to ma sens, bo dla mnie zawsze będzie miało!
– Tutaj jesteś! O, znalazłeś Lacey – niespodziewanie usłyszałem głos Malika, który nie pozwolił nam kontynuować rozmowy.
Brunetka ponownie oparła się o metalową poręcz, odwracając wzrok. Nie chciała, by Zayn dostrzegł, w jakim była w stanie. By ktokolwiek zauważył obrażenia na jej bladej twarzy. Nie musiała nic mówić. Ja po prostu wiedziałem, że tak było. Widok czwórki biegnących w naszą stronę chłopaków speszył ją. A najgorsze było to, że przerwali nam akurat w tej chwili. Liczyłem na szczerą odpowiedź ze strony Lace, na odrobinę prawdy. I choć patrzyła na mnie z wyrzutem, jakbym powiedział coś, czego nie powinienem, widziałem, jak łagodnieje. Chciała coś wyjawić, ale chłopaki jej na to nie pozwolili.
Schowałem dłonie do kieszeni, przenosząc wzrok w stronę najszybciej biegnącego, Nialla. Jego blond czupryna energicznie podskakiwała, a w błękitnych oczach lśniły tajemnicze ogniki. Wyminął mnie, podchodząc bliżej dziewczyny.
– Czy ty wiesz, jak długo przeszukiwaliśmy każdy zakamarek, mając nadzieję, że może jakimś cudem cię odnajdziemy? I to jeszcze w taką pogodę! – Odparł z wyrzutem Horan, posyłając uważne spojrzenie nieznajomej. – Harry cię szukał. Jak mogłaś go tak po prostu zostawić? Z tego, co słyszałem, byliście ze sobą całkiem blisko. I weź tu zrozum kobiety!
Położyłem dłoń na ramieniu przyjaciela, chcąc go uspokoić, jednak ten mówił jak w amoku.
– Nie pozwolę by cierpiał przez kolejną dziewczynę, dlatego, jeśli ci na nim nie zależy po prostu zniknij. Powiedz, że nie chcesz go więcej widzieć, bo jest ci całkowicie obojętny. To, że znacie się krótko, niczego nie zmienia. Lubisz kogoś albo nie, proste. Najgorsze, co może być to dawanie komuś nadziei albo odejście bez wcześniejszego wytłumaczenia!
Nialler nigdy nie powinien powiedzieć czegoś takiego, a ja mogłem go zatrzymać. Ale nie zrobiłem tego. Chciałem, by Evans w końcu coś powiedziała. By, choć raz wyjawiła swoje uczucia. Może oczekiwałem zbyt wiele, zachowując się jak egoista, ale pragnąłem, by powiedziała, że mnie lubi. Albo żeby wyjaśniła, dlaczego wcześniej nie chciała mnie widzieć.
Spoglądałem w jej stronę, nie tracąc nadziei, jednak nie odzywała się ani słowem. Stała nieruchomo w tej samej pozycji, co wcześniej, jakby odłączona od całego świata. Horan skrzyżował dłonie, wyczekując z niecierpliwieniem odpowiedzi, a reszta chłopaków stała nieco z tyłu, przyglądając się w ciszy.
Gdy tylko pomyślałem, jak Lacey musiała się czuć w takiej sytuacji, chciałem do niej podejść, objąć ramieniem i bez słowa odejść, pozostawiając za sobą przyjaciół. Nim jednak zrobiłem krok, za brunetką pojawił się, Louis, który nałożył na jej szczupłe ramiona szary płaszcz.
– Lacey, kto cię znowu uderzył? Czy to ten sam mężczyzna, który napadł cię jakiś czas temu?
– UDERZYŁ?! – Blondyn wytrzeszczył oczy, momentalnie podbiegając do dziewczyny i przyglądając się jej twarzy z bliska. – Jak jakikolwiek mężczyzna może uderzyć kobietę?!
– To nie mężczyzna, a nic niewarty dupek – dodałem spokojnym tonem, robiąc kilka kroków w przód. – Lace nie chce na ten temat rozmawiać. Nawet nie zgodziła się, bym zabrał ją do domu i odpowiednio zajął się jej ranami.
– Przykro mi, panno Evans, ale musisz iść z nami – oznajmił stanowczo Louis. – Nie możemy cię zostawić w takim stanie. Ponadto Harry nie szukał cię bez powodu, dlatego my - jako jego przyjaciele nie pozwolimy ci tak po prostu odejść. Dobrze?
Przytaknęła. Widziałem, że zrobiła to z przymusu - nie czułem się z tym najlepiej, ale tak nigdy by ze mną nie poszła. Odeszłaby, a ja znów przesiadywałbym w „Rain Cafe” mając nadzieję, że ją zobaczę. Musiałem coś zrobić, by przestać liczyć na szczęście.
Najmniejszym gestem dawałem Lace nadzieje. Każdym słowem karmiłem jej serce, sprawiając, że zaczęło mnie kochać. A gdy zorientowałem się, jak wielki ból jej zadawałem - niczego nie zmieniłem. Byłem cholernym egoistą. Idiotą, który nie miał prawa jej krzywdzić. Nie miałem prawa prosić o to, by została przy mnie ani chwili dłużej. Ale robiłem to.


Zamknąłem drzwi, trzymając w dłoni małą apteczkę. Poprosiłem chłopaków, by nam nie przeszkadzali, mając nadzieję,że w końcu uda mi się porozmawiać z Evans. Czasami odnosiłem wrażenie, że w ogóle mnie nie zauważała. Jakbym miał na sobie pelerynę niewidkę. A przecież stałem przed nią, mówiłem. Ona jednak myślami krążyła zupełnie gdzieś indziej, pozostając przy mnie jedynie ciałem. I chociaż ogarniało mnie zwątpienie w to, że kiedykolwiek do niej dotrę - nie rezygnowałem. Obiecałem, że nie odejdę.
Przysiadłem na dużym, miękkim łóżku, mocząc czystą watę w wodzie utlenionej. Acey rozglądała się po pomieszczeniu, jak zaczarowana. Spodobało jej się tutaj, a mnie ten fakt niesamowicie uradował. W tych czterech ścianach byliśmy zupełnie sami, choć przeważnie towarzyszyły mi jedynie myśli. Nawet Louis rzadko tu bywał, bowiem wolałem pozostawać sam ze sobą. Tym razem jednak było inaczej. Obecność Evans w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzała, a sprawiała, iż zaczynałem czuć do tego miejsca większy sentyment. Tak samo, jak do „Rain Cafe”. Ponieważ w nich byliśmy tylko my. Bez Caroline, zranionego serca i ślepej miłości, którą wciąż ją darzyłem. Byliśmy tylko ja i Lacey.
– Będzie szczypało – ostrzegłem, delikatnie przykładając wacik do rozciętego policzka dziewczyny. Moje ciało ponownie przeszył gniew, który narastał z każdym spojrzeniem na nową ranę, czy też sińce na twarzy Acey. Gdybym tylko wiedział, kto zadał jej ból - znalazłbym go i pokazał, na co zasługiwał chłopak, który kiedykolwiek uniósł rękę na kobietę. – Lacey. Osobą, która cię skrzywdziła nie jest dla ciebie obcą, prawda? Znasz ją.
– To jest bardziej skomplikowane, niż ci się zdaje, Harry – odpowiedziała spokojnym, melodyjnym głosem, błądząc wzrokiem po ścianach. – Moje życie jest zbyt skomplikowane. Zbyt bolesne, bym śmiała cię do niego wprowadzić. Byłabym okropną egoistką, gdybyś stał się częścią tego syfu. Dlatego, proszę. O nic nie pytaj i zrozum, że robię to dla twojego dobra i bezpieczeństwa.
Syknęła pod wpływem bólu, a ja pospiesznie odsunąłem dłoń.
– Bezpieczeństwa?! – Uniosłem ton, wykrzywiając usta w grymasie niedowierzania. – To nie mnie ktoś bije, Lace! A co, jeśli pewnego dnia znajdę cię w jakimś rowie, martwą?! Czy pomyślałaś o tym, jakbym się wtedy czuł?! W chwili, gdy powoli zaczynałem odzyskiwać dzięki tobie wiarę w lepsze jutro, dostrzegam, jak bardzo cierpisz. Jak ktoś zadaje ci niewyobrażalny ból. Rany cielesne się wyleczą, ale co z tymi wewnętrznymi? Ze strachem, który cię otacza? Smutkiem, niepewnością, nieufnością?
– Dzięki temu mogę ochronić bliskich przed tym, co sama przeżywam – kontynuowała, a w jej błękitnych oczach dostrzegłem pustkę. Studnie bez dna, nie posiadającej miejsca na szczęście. Niekończący się smutek, o którym nie można było zapomnieć chociażby na chwilę. – Ludzie, którzy cokolwiek dla mnie znaczą są da mnie najcenniejszymi perłami na świecie. Promykami słońca, które potrafią rozświetlić krótką chwilę, podtrzymując mnie przy życiu. A wiesz, dlaczego? – Zatrzymała się na moment, pierwszy raz patrząc mi prosto w oczy. – Ponieważ tych ludzi wyliczę na palcach jednej ręki. Są dla mnie na tyle ważni, bym nigdy nie pozwoliła ich skrzywdzić. Ty stajesz się taką moją perłą, Harry. Dlatego chcę cię chronić. To jedyne, co mogę zrobić w tej sytuacji, dlatego tym razem to ty musisz mi zaufać.
Przymknąłem powieki, raz po raz powtarzając słowa brunetki w myślach. Pozwoliły mi one zrozumieć bardzo niewiele, jednak zawsze był to krok naprzód. To strach przed tym, że zostanę zraniony nie pozwalał Acey mi zaufać. Wolała samotnie unosić ciężar milczenia, chcąc trzymać mnie z daleka od tego, co działo się w jej życiu. Jeszcze nikt, nigdy nie martwił się o mnie w taki sposób. W ciągu tak krótkiego czasu, Evans stała się dla mnie kimś wyjątkowym. Zależało mi na jej obecności, szczęściu. Była dla mnie przyjaciółką. Podporą w najtrudniejszych chwilach. Zapomnieniem.
W obecnej chwili miałem pewność, że i ja zaczynałem stawać się dla niej kimś bliższym. Jedną z niewielu osób, jaka miała prawo zaistnieć w jej skomplikowanym, a zarazem bardzo tajemniczym życiu. Czułem się z tego powodu szczęśliwy. Wierzyłem, że pewnego dnia sprawię, iż ta brunetka o przepięknych błękitnych oczach zdoła się przede mną otworzyć w stu procentach i mimo wszystko pozwoli sobie pomóc.
– Ufam ci. I wierzę, że pewnego dnia ty zaufasz mi. Do tego czasu musisz obiecać, że gdy coś się będzie działo - zadzwonisz do mnie albo przybiegniesz. Bez względu na porę dnia i nocy. Skoro nie mogę zrobić zbyt wiele, pozwól mi być twą podporą. I nie chcę więcej widzieć chociażby najmniejszego siniaka na twojej twarzy. Inaczej sam wezmę sprawy w swoje ręce i odnajdę tego, kto ci to zrobił. Nie pozwolę, by ktoś podnosił na ciebie rękę.
Nie zamierzałem czekać do następnego razu. Postanowiłem za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by podobna sytuacja się powtórzyła. Ale dziewczyna nie musiała o tym wiedzieć.
– Wciąż o niej myślisz, prawda? Nie potrafisz zapomnieć.
Uniosłem brwi, nie rozumiejąc, dlaczego tak nagle o to spytała, zmieniając całkowicie temat. Po co wspomniała o Caroline? Jeśli chciała mi zadać ból - udało jej się. Zacisnąłem pięści, odwracając wzrok od błękitnych oczu.
– Dlaczego wspominasz o Caroline? Jej tu nie ma, jesteśmy tylko my! Na cholerę o niej mówisz? Nie wiesz, że sprawia mi to ból?! Chcę zapomnieć, ale nie potrafię! A ty w obecnej chwili wcale mi tego nie ułatwiasz, Lace!
– Ponieważ musisz uważać na słowa, Harry – odpowiedziała, kładąc przede mną fotografię, na której znajdowała się uśmiechnięta kobieta, którą kochałem. Serce cisnęło mi się do gardła, a oczy napełniły się łzami. – Nawet nie wiesz, co potrafią zdziałać słowa. Dają nadzieję. Sprawiają, że człowiek w mgnieniu oka przywiązuje się do drugiego. Dlatego, jeśli nie chcesz nikogo zranić, musisz uważać na to, co mówisz.
Skierowała się do drzwi i zatrzymując dłoń na klamce, odwróciła się w moją stronę. Posłała delikatny uśmiech, w którym tkwiła nie tyle, co niepewność, a również żal.
– Do zobaczenia, Harry. Odwiedzę cię.
Odeszła, a ja pierwszy raz nie chciałem jej zatrzymać. Nie zwróciłem zbytniej uwagi na to, co powiedziała. Nie obchodziło mnie to. Sprawiła, że tęsknota za Caroline ponownie zaatakowała moje serce, nie pozwalając zająć myśli niczym innym, jak wspomnieniami.
Przejechałem palcem po policzku Caroline, z miłością spoglądając na jej uśmiechniętą twarz. Tak bardzo żałowałem, że to było tylko zdjęcie. Kiedyś mogłem czuć pod palcami jej delikatną skórę, która wywoływała we mnie przyjemne dreszcze. Mogłem smakować jej słodkich, pełnych ust i napawać się każdym słowem, które z nich padało. Dziś mogłem o tym jedynie pomarzyć. Ktoś inny trzymał ją w ramionach, ale to ja nie potrafiłem zapomnieć.
Wolałem myśleć o Caroline i marzyć o jej powrocie, nie przejmując się słowami Lacey. A przecież to w nich zawarta była prośba, bym nie dawał jej złudnych nadziei, gdy nie potrafiłem wyzbyć się uczucia do innej kobiety. Nie zwracałem uwagi na to, jak bardzo raniłem, dając kolejny powód do tego, by, Acey się zaangażowała. Dopiero teraz to zrozumiałem. To ja sprawiałem jej największy ból.
Położyłem się na łóżku, trzymając nad sobą niewielką fotografię. Chciałem zadzwonić do Caroline i poprosić o spotkanie. Może, gdyby mnie zobaczyła, zrozumiałaby, że byliśmy sobie stworzeni? Czasami człowiek musiał rozstać się z ukochaną osobą, by móc zrozumieć, ile ona tak naprawdę dla niego znaczyła. Ale… czy gdybym coś znaczył dla Flack, nie zadzwoniłaby do mnie pierwsza? Gdyby jej na mnie zależało, na pewno nie znalazłaby sobie nowego chłopaka.
Uderzyłem pięścią w łóżko, nie mogąc wyzbyć się nadziei. Tak. Wciąż wierzyłem w to, że Caroline pewnego dnia wróci. Stanie w drzwiach, powie jak bardzo jest jej przykro i poprosi o drugą szansę. A ja bez słowa wtuliłbym jej ciało do siebie, nie pozwalając już nigdy więcej odejść.

Zawsze wszystko robiłem lepiej od niej. Bardziej kochałem, pisałem, płakałem. Po prostu bardziej cierpiałem.

1 komentarz:

  1. nie wiem jak skomentować, więc po prostu napiszę "<3"

    <3 <3 !!

    Rozdział świetny :D

    OdpowiedzUsuń