15.07.2012

Rozdział pierwszy

„To smutne, że miłość odchodzi od nas, kiedy byliśmy cholernie pewni, że zostanie na dłużej

  Siedziałem na łóżku w swym kremowym pokoju, spoglądając na fotografię dziewczyny, dla której byłem jedynie zabawką. Tak mnie właśnie nazwała. Dla niej to, co się między nami wydarzyło nie miało żadnego znaczenia. Z początku było pięknie - naprawdę wierzyłem, że w końcu odnalazłem miłość. Tę prawdziwą - która nigdy się nie kończy. Chociaż każdy był przeciwny mojemu związkowi, uparcie trwałem w przekonaniu, że nie mieli racji. Że szesnaście lat różnicy to tylko nic nieznaczące cyfry.
      Jak bardzo się myliłem...
      Przyjaciele mieli rację. Rodzina, fani również.
      Oni wiedzieli, że w ten sposób zakończy się nasz „wielki” związek. Miłość, w którą wierzyłem jak ślepy głupiec, nie zauważając tych wszystkich kłamstw, padających z jej słodkich, malinowych ust. Wszyscy w kółko powtarzali: „Harry, ona złamie ci serce. Kiedy ty w końcu przejrzysz na oczy? Latasz na każde jej skinienie, a ona tego nie docenia”. Nie chciałem tego słuchać. Gdy człowiek jest zakochany, nie dopuszcza do siebie myśli, że ukochana osoba kiedyś odejdzie. Że porzuci cię, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia i niekończący się ból.
      Teraz wiem, że to ja się myliłem. Od tygodnia próbowałem wyleczyć złamane serce, siedząc samotnie w czterech ścianach. Reszta chłopaków co chwilę przychodziła, bezskutecznie próbując poprawić mi samopoczucie. Żaden z nich jednak nie powiedział tego charakterystycznego: „A nie mówiłem?”, co w tym wypadku idealnie pasowało.
      Oni ostrzegali, ja nie wierzyłem.
      Dziś pozostały tylko wspomnienia, zdjęcia i myśl, która dręczyła mój umysł: „Co zrobiłem źle? Dlaczego wszystko, co się między nami wydarzyło, tak nagle przestało się liczyć?”.
      Gdy Caroline oznajmiła, że to koniec i tak naprawdę nigdy nie żywiła do mnie jakiegoś większego uczucia, serce pękło na milion maluteńkich kawałków, zadając mi przy tym niewyobrażalny ból. Jeszcze nikt tak bardzo mnie nie zranił.
      Nigdy nie czułem się tak bezużyteczny...
      Przejechałem palcem po twarzy brunetki, uśmiechającej się do mnie z jednego z licznych zdjęć, jakie jej wykonałem. Pozostałe podarłem i wyrzuciłem, jednak nie potrafiłem tego zrobić z tą fotografią. Doskonale pamiętałem dzień, w którym zostało zrobione. To wtedy pierwszy raz przyznała, że byłem dla niej kimś naprawdę ważnym. Że przy mnie czuła się szczęśliwa i nie odczuwała sporej różnicy wieku.
      Traktowała mnie jak dorosłego mężczyznę, a nie dzieciaka, za co uwielbiałem ją jeszcze bardziej.
      Niestety okazało się, że tak naprawdę było wręcz odwrotnie.
      Ona udawała, ja naprawdę pokochałem...
       Słysząc wydobywający się z telefonu dźwięk ulubionej piosenki „Free Fallin” Johna Mayera, niechętnie wziąłem przedmiot do ręki. Nie łudziłem się, że dzwoni właśnie ONA, prosząc o rozmowę, która sprawiłaby, że znów stalibyśmy się parą. Chociaż nigdy nią tak naprawdę nie byliśmy. Mimo wszystko widząc na wyświetlaczu „Boo Bear”, poczułem rozczarowanie.
      Po raz kolejny, odkąd odeszła.
      – Co jest, Lou? – Spytałem obojętnie, naciskając na zieloną słuchawkę. Najchętniej bym tego nie zrobił, jednak Louis był moim najlepszym przyjacielem. Traktowałem go jak starszego brata. Liam, Niall i Zayn również stali się dla mnie ważni, ale to właśnie z Tomlinsonem połączyła mnie najsilniejsza więź.
      – Jaki posterunek policji?! Już tam jadę! – Wykrzyknąłem, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem.
      Jakim prawem Louis znalazł się w komisariacie? Ten chłopak nawet muchy by nie skrzywdził...
      Musiało stać się coś naprawdę poważnego; tym bardziej, że prosił abym o niczym nie mówił pozostałym chłopakom.
      W obecnej chwili zapomniałem o ogarniającym mnie smutku i złamanym sercu. Caroline przestała się liczyć. Teraz najważniejszy był Boo Bear.

      Zdjąłem z głowy kaptur popielatej bluzy, uważnie rozglądając się po londyńskim komisariacie, w którym, prócz przyjaciela, dostrzegłem samych nieciekawych mężczyzn, czy też dziewczyny w bardzo skąpych strojach. Prawdę mówiąc nigdy źle nie oceniałem osób zarabiających na życie własnym ciałem. Niektórzy z pewnością nie mieli innego wyboru, drugim mogło się to podobać... Nieważne.
      – Dzień dobry. Przyszedłem po Louisa Tomlinsona, gdzie...
      – To ten członek One Direction? – spytał wysoki, umięśniony policjant, rzucając mi uważne spojrzenie, po czym, dodał: – Właśnie kończy zeznawać. Może pan poczekać w poczekalni – wskazał w stronę krzeseł znajdujących się za mną i wrócił do papierkowej roboty.
      Podziękowałem, po czym zająłem wolne miejsce. Dwa siedzenia dalej zauważyłem posiniaczoną dziewczynę w brudnym podkoszulku. Jej długie, brązowe włosy opadały na szczupłe ramiona, uniemożliwiając mi dokładniejsze przyjrzenie się jej twarzy. Wyglądała tak, jakby odciągnięto ją z jakiejś bójki. Dziewczyny, które się biją... dla mnie to zdecydowanie nie było kobiece, a co dopiero mądre. W końcu, po co od razu rzucać się na kogoś z pięściami, skoro można spokojnie porozmawiać albo po prostu odejść?
      Właśnie dlatego odniosłem wrażenie, że nieznajoma była „problemową” dziewczyną, od których zawsze trzymałem się z daleka. Mimo wszystko wciąż patrzyłem w jej stronę, jakby magnez przyciągał mnie do jej osoby. Nie potrafiłem tego zrozumieć, a co dopiero wyjaśnić w jakiś realny sposób.
      Już wtedy byłem zaintrygowany jej osobą, chociaż sam nie zdawałem sobie z tego sprawy.
     
Gdy, niespodziewanie błękit jej oczu zetknął się z moim spojrzeniem, momentalnie spuściłem wzrok, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czułem się tak, jakby ktoś przyłapał mnie na robieniu czegoś złego. A przecież obserwowanie drugiego człowieka było czymś normalnym.
      Nie odważyłem się jednak na ponowne zerknięcie w  jej  stronę. Może to, dlatego, że czułem, iż mi się przyglądała? Sam nie wiem. Jej niebieskie tęczówki przyprawiały mnie o ukłucie w sercu, przypominając o odejściu Caroline.
      Miały ten samo kolor oczu. Jednak ich spojrzenia bardzo się od siebie różniły.
      – Harry! Dobrze, że przyjechałeś – z rozmyślań wyrwał mnie głos przyjaciela, przez co pospiesznie wstałem z miejsca, wychodząc mu na spotkanie.
      – Co się stało? Co ty do cholery robisz w takim miejscu?! – Spytałem, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, jednak Louis nim raczył wszystko wyjaśnić, podszedł do nieznajomej mi dziewczyny, pytając, czy z nią wszystko w porządku.
      W tamtej chwili nie mogłem pojąć, dlaczego to zrobił. Skąd ją znał, co łączyło tę dwójkę? Jedyne, co czułem to to, iż z jej powodu znalazł się na komisariacie.
      I, jak też się chwilę później okazało - miałem rację. Jednak przez myśl mi nie przeszło, że jakiś mężczyzna rzucił się na nią z pięściami. Gdy, Louis, wyjawił, że powalił napastnika, ogłuszając go w obronie poszkodowanej i zadzwonił na policję, zszokowany przeniosłem wzrok na poobijaną szatynkę. Nerwowo bawiła się dłońmi, tępo wypatrując jakiegoś punktu na brudnej podłodze.
      Wyglądała jak przerażona dziewczynka, która bała się wypowiedzieć chociażby pojedyncze słowo. Ten widok sprawił mi niesamowitą przykrość. Zawsze byłem wrażliwym człowiekiem - to jedna z cech charakteru, jaką czasami chciałbym po prostu wyrzucić do kubła na śmieci, stając się przy tym kukłą bez uczuć. Ale to w końcu one sprawiały, że nasze życie nabierało barw, prawda? Niekoniecznie tych kolorowych. I chociaż czasami nie potrafimy sobie z nimi poradzić, od tak się ich nie pozbędziemy.
      – Harry, moglibyśmy ją podwieźć do domu? Wolałbym się upewnić, że bezpiecznie wróci do domu, po tym, co się wydarzyło – usłyszałem zatroskany głos Tomlinsona.
      – Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Wrócę pieszo...
      Dziewczyna z pewnością chciała, by jej głos zabrzmiał stanowczo, jednakże usłyszałem, jak się łamie. Wciąż odczuwała strach, a ja nie miałem serca, by zostawić ją na pastwę losu. Chociaż nie rozumiałem, dlaczego, o całym zajściu nie został powiadomiony nikt z jej rodziny, postanowiłem przystać na prośbę Lou. Jednak, nim wyszliśmy z komisariatu, rozpiąłem ciepłą bluzę, kładąc ją delikatnie na ramionach dziewczyny.
      Spojrzała na mnie wyraźnie oszołomiona, a zarazem nieco speszona. Nie rozumiała mojego zachowania. Widziałem, że chciała się sprzeciwić, widząc, iż pozostałem w samym krótkim rękawku w czarnym kolorze i białym napisem „Music - My Life”.
       – Jestem chłopakiem, nic mi nie będzie – obdarzyłem nieznajomą delikatnym uśmiechem, dzięki czemu sprzeciw wymalowany w jej oczach zaczął powoli przygasać. – Chodźmy. Zaparkowałem niedaleko stąd.
      Widziałem po minie Louisa, że był dumny z mojego zachowania. Wiedział, iż nie byłbym w stanie zostawić kogoś w potrzebie. Troska o innych została wpisana w moją naturę i nie mogłem tego zmienić. Nawet tego nie chciałem.
       W ciszy przemierzyliśmy pomieszczenie, aż w końcu przepuściłem szatynkę w drzwiach. Gdy była kilka kroków dalej, usłyszałem ze słów przyjaciela szczere „Dziękuję”, na co odpowiedziałem skinieniem głowy. Nie przypuszczałem, że coś będzie w stanie oderwać mnie od bolących wspomnień i tęsknoty za Caroline. A, jednak tak się stało. W pewien sposób odczuwałem z tego powodu niesamowitą ulgę.
      Wspólnie z szatynem dotrzymaliśmy kroku dziewczynie pogrążonej we własnych myślach. Nie miałem odwagi przerwać otaczającą nas ciszę. Wiedziałem jednak, że sytuacja nie pozwalała na jakiekolwiek żarty, czy też wygłupy, w których Boo Bear był nie do pobicia, przez co i on szedł w ciszy.
      Wyciągnąłem kluczyki, odblokowując czarnego Mercedesa klasy CL, by po chwili otworzyć nieznajomej drzwiczki do pojazdu. Nim jednak pozwoliłem jej do niego wsiąść, spytałem:
      – Jak masz na imię?
      Nie wiem, dlaczego padło to pytanie. Pewnie i tak więcej jej nie zobaczę - tak samo jak swojej ulubionej bluzy. Ale to była tylko rzecz. I wcale nie żałowałem tego, że podarowałem ją tej dziewczynie.
       Uniosła błękitne tęczówki ku górze, sprawiając, że nasze spojrzenia się spotkały. Ich głębia wywoływała przyspieszone bicie serca, jednakże nie odwróciłem wzroku. Im dłużej przyglądałem się jej posiniaczonej, ale wciąż pięknej twarzy, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Posiadała w sobie nutkę tajemniczości, którą pragnąłem odkryć. Poznać, co kryje się w jej myślach.
      Byłem nią zaintrygowany. Nie przeczuwałem jednak, że ta fascynacja z czasem może zamienić się w coś innego. W końcu dopiero co przechodziłem miłosne rozczarowanie.
          
– Lacey – odpowiedziała, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. – Lacey Evans.
      – Harry Styles – nie wiedząc, czemu, wyciągnąłem w jej stronę rękę, którą niepewnie uścisnęła. – A w samochodzie siedzi, Louis, nie wiem czy się przedstawił, czy nie. No, to teraz możesz spokojnie wsiąść, wiedząc, że nie jedziesz z kimś zupełnie obcym. Jesteś bezpieczna.
      Uśmiechnęła się. Pierwszy raz odkąd ją zobaczyłem. Nie był to wymuszony gest, wydaje mi się, że bym to zauważył.
      Wsiadła do pojazdu, pozwalając, bym zamknął za nią drzwiczki. Przez chwilę przyglądałem jej się zza szyby, aż w końcu zająłem miejsce za kierownicą, obok Lou. Przyjaciel wyciągnął z dziewczyny adres zamieszkania, dzięki czemu mogliśmy ruszyć.
      Tym razem cisza w żaden sposób mi nie ciążyła. Wręcz przeciwnie. To była chwila, w której mogłem uciec w świat własnych myśli.
    

5 komentarzy:

  1. Fajny rozdział, bardzo dobrze piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz, a rozdział jest wspaniały. Mam łzy w oczach cały czas jak czytam. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. cudownie piszesz:) będę stałą czytelniczką;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do LBA u mnie na http://fedeletta4ever.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń