15.07.2012

Rozdział piąty

Nic tak nie krzywdzi, jak przypadkowe słowa dające nadzieję

Z uśmiechem przeliczyłem pieniądze, które wcześniej zajmowały się w czarnym futerale, by po chwili włożyć je do woreczka foliowego. Zebraliśmy ponad dwieście funtów, a zdumiona mina Lacey, wnioskowała, że i jej udało się zebrać sporą sumę.
Posłałem Lou porozumiewawcze spojrzenie, po czym wyciągnąłem dłoń z woreczkiem w stronę brunetki. Ta jedynie spojrzała na mnie z powątpiewaniem, najwyraźniej nie chcąc przyjąć „podarunku”.
– Nie zebrałam tych pieniędzy sama… – zaczęła, jednak Boo Bear od razu się wtrącił.
– Dla nas to była świetna zabawa. Pieniądze są dla ciebie. Całe dwieście trzydzieści pięć funtów. Mam nadzieję, że ci pomogą, choć nie wiem, na co je w ogóle zbierasz.
Przytaknąłem, zachęcając dziewczynę, by przyjęła „prezent”. Światło latarni pozwalało dojrzeć lśniące łzy, które pojawiły się w błękitnych oczach Acey. Mrok otulił jej szczupłe ramiona, wiatr kołysał brązowymi kosmykami włosów we wszystkie strony, tworząc z nich artystyczny nieład. Wyglądała pięknie. Jednak jej łzy przeraziły moje serce, sprawiając, że czuło się niepewne.
Nie chciałem by płakała… Tak długo nie zdawałem sobie sprawy z tego, że większość łez były spowodowane przeze mnie. Przez moje ślepe serce, które wciąż kochało Caroline.
 – Ach, ten wiatr. Coś mi do oka wpadło – zaśmiała się, ocierając krople słonawej cieczy rękawem popielatej bluzy. – Dziękuję. Obiecuję, że kiedyś wam się odwdzięczę. Nie wiem, jak, ale zrobię to – odebrała woreczek z pieniędzmi, chowając go do obszernej kieszeni luźnej, górnej części ubrania.
Widziałem, jak kąciki jej pełnych, malinowych ust unosiły się, tworząc jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie dane mi było kiedykolwiek ujrzeć. Uwielbiałem ten widok. Pragnąłem być powodem jej szczęścia. Chciałem udowodnić jej, że życie mimo wszystko mogło być piękne. I chociaż sam po odejściu Caroline zaczynałem w to wątpić, w głębi duszy wierzyłem, że smutek przeminie i ponownie ustąpi miejsca radości.
To, Lacey była moim szczęściem. Lekarstwem na wszelakie zło. Smutek. Niewiarę. Jak mogłem zrozumieć to dopiero w chwili, gdy odeszła? Odeszła przeze mnie. Nawet jej nie zatrzymałem.
– Hazza, odprowadzisz koleżankę, prawda? – Głos Louisa wyrwał mnie z zamyśleń, przez co uniosłem brwi. Robi się już ciemno. Samotnie idąca dziewczyna to łatwy cel dla bandziorów. Sam chętnie bym ją odprowadził, ale za dwadzieścia minut mam się zobaczyć z Eleanor w naszym domu…
– Nie trzeba. Trafię sama – oznajmiła pospiesznie Evans, zawieszając dużą, plastikową teczkę przez ramie.
Podszedłem bliżej dziewczyny i otoczywszy ją ramieniem, powiedziałem:
– Ale ja mam dużo czasu i z miłą chęcią cię odprowadzę. Ponadto nie zamierzam pozwolić, by ktokolwiek znów podniósł na ciebie rękę. Nigdy więcej.
Nie odpowiedziała. Spuściła głowę, chcąc uciec przed zdeterminowaniem, które malowało się na mojej twarzy. Nawet gdyby stanowczo protestowała, nie pozwoliłbym jej wracać samej. Ruszyłbym za nią i odszedł dopiero w chwili, gdy bezpiecznie zniknęłaby za drzwiami jakiegoś budynku. W innym wypadku nie mógłbym spokojnie zasnąć. Tym razem nie z powodu nawiedzających mnie wspomnień, którym towarzyszyła Caroline, a przez strach o Lacey. O to, czy ktoś nie zrobił jej krzywdy.
Pożegnałem się z przyjacielem, by po chwili ruszyć jedną z ciemnych uliczek Regent Street. Czując powiew chłodnego wiatru, zerknąłem w stronę idącej obok brunetki. Wieczory w Londynie nie należały do najcieplejszych, dlatego dziwił mnie fakt, że Lacey po raz kolejny nie zaopatrzyła się w jakąś ciepłą kurtkę. Widziałem, jak jej ciało dygotało przy każdym powiewie zimnego wietrzyska.
Złapałem szczupłą dłoń, którą chciała odegnać ciemne kosmyki opadające na bladą twarz. Czułem delikatną skórę, będąca tak przyjemna w dotyku, że pragnąłem już zawsze trzymać jej dłoń w swojej. Odgoniłem od tę siebie myśl, rozpinając płaszcz. Gdy zamierzałem go zdjąć, poczułem, jak silny uścisk Lacey na mojej prawej dłoni, stanowczo mnie przed tym powstrzymuje. Zamarłem, rzucając w stronę niebieskookiej pytające spojrzenie. Patrzyła na mnie tymi czarującymi oczami, w których odbijał się błękit nieba. Były piękne. Posiadały w sobie coś, czego brakowało w spojrzeniu Caroline.
– Nie pozwolę, byś rozchorował się przez nic nie wartą dziewuchę – odparła stanowczo. – Zrobiłeś dla mnie zbyt wiele, żeby przez chorobę nie móc występować na scenie i pozwalając fanom na to, by usłyszeli twój piękny głos. Jesteś piosenkarzem. One Direction cię potrzebuje, dlatego nie rób rzeczy, których potem będziesz żałował.
Utkwiłem wzrok na łagodnych rysach twarzy dziewczyny, dokładnie analizując w myślach jej słowa. Dlaczego miałbym żałować czegokolwiek? Przecież to ona odciągała ode mnie wspomnienia i myśli, które ciążyły złamanemu sercu. Sprawiła, że się uśmiechałem. Szczerze - bez fałszu, czy też żalu.
Gdy odwiozłem Acey z Lou, podczas naszego pierwszego spotkania, prosiła, byśmy zatrzymali się przy klubie „Drunken”, w którym pracował jej przyjaciel. Nie podała swojego adresu i odeszła. Tym samym sprawiła, że Flack ponownie zajęła czołowe miejsce w mojej głowie.
Ale los chciał, by nasze drogi ponownie się zetknęły. I byłem mu za to ogromnie wdzięczny.
Widząc, że Evans nie zamierzała ustąpić, westchnąłem zrezygnowany i rozejrzałem się dookoła.
– Musisz wracać do domu, czy możesz jeszcze ze mną trochę pobyć? Niedaleko znajduje się miejsce, które mógłbym ci pokazać. Z powrotem zamówimy taksówkę. Jeśli ktoś się będzie o ciebie martwił, możemy zadzwonić z mojego telefonu i poinformować, że wrócisz nieco później – spytałem, posyłając brunetce szczery uśmiech, który znikł, gdy dostrzegłem ból, malujący się w jej oczach. Powiedziałem coś złego? – Przepraszam…
– W porządku – wykrzywiła usta w półuśmiechu, przewieszając plastikową teczkę na lewe ramię. – Możemy iść. Nikt nie będzie się o mnie martwił.
Ostatnie zdanie odbiło się echem w mojej głowie. Było w nim zawarte tyle bólu, rozczarowania, że serce podskoczyło mi do gardła. Ogarnęło mnie współczucie.
Chciałem ją przytulić. Powiedzieć, że już nigdy nie będzie sama. Że na mnie mogłaby polegać - gdyby tylko tego chciała. Ale nie zrobiłem tego. Bałem się, że źle to odbierze i odejdzie.

 

Podszedłem do siedzącej obok Lacey, niosąc dwa kubki ciepłego cappuccino. Zakupiłem je w maszynie z napojami za niecałe dwa dolary. Gdy pomyślałem, że Evans prawie za tyle samo sprzedawała swoje cudowne dzieła, chciałem z nią o tym porozmawiać.

Spojrzałem przed siebie, gdzie przez ogromną szybę mogłem ujrzeć Londyn. Panował wieczorny mrok. Bezchmurne niebo zrodziło tysiące gwiazd. Cisza spowijała miasto do snu, kojąc wysiłki dnia, niepowodzenia, dając chwilę wytchnienia.

Uwielbiałem tutaj przychodzić. „Believe” było dużą biblioteką, w której zawsze panowała błoga cisza. Zamykano ją dopiero o dwudziestej pierwszej, dzięki czemu przez następne pół godziny, wspólnie z Lacey mogliśmy posiedzieć w spokoju. Niegdyś robiłem tak z Caroline. Ona pokazała mi to miejsce.

– Proszę – podałem Acey kubek z parującym napojem, by po chwili zająć miejsce obok.

Zamoczyłem usta w ciepłej cieczy, zamyślonym wzrokiem wpatrując się w gwiazdy. W żaden sposób nie ciążyła mi cisza, która panowała w pomieszczeniu. Z Lacey nawet milczenie było piękne. Otoczone jakąś magiczną nicią, której z początku nie rozumiałem.

Przymknąłem powieki, a w głowie pojawiło się kolejne wspomnienie, które wiązało się z tym miejscem.

 

 Szedłem za Caroline, trzymając jej splecioną dłoń w swojej. Gdy zadzwoniła, oznajmiając, że czeka w parku, wybiegłem z mieszkania, by ją zobaczyć. Wróciła z Liverpoolu, gdzie przeprowadzała wywiad z Fernando Torresem, przez co nie widzieliśmy się ponad tydzień. Nic, więc dziwnego, że serce podskoczyło jak szalone, gdy tylko otrzymałem od niej telefon. Chociaż chciałbym ją mieć zawsze przy sobie, to i tak cieszyłem się z każdego spotkania. Z każdej chwili, którą mogliśmy spędzić razem. Stała się najważniejszą osobą w moim życiu. Dlatego bolał mnie fakt, że przyjaciele z zespołu nie potrafili tego zrozumieć. Wciąż powtarzali, że ten związek nie miał przyszłości i prędzej, czy później się zakończy, a jedyną osobą, która na tym ucierpi, będę ja. Nie wierzyłem w to. Nie chciałem wierzyć.

Przywitałem się z bibliotekarką i ciągnięty przez Caroline, znalazłem się na pierwszym piętrze. Pomieszczenie było obszerne, nieco puste. Moją uwagę przykuł widok na Londyn pogrążony w ramionach późnego wieczoru. Milion gwiazd świeciło na niebie, wywołując na mej twarzy uśmiech. To miejsce posiadało w sobie czar. Jednak to obecność Carrie, sprawiła, że je pokochałem.

– Pięknie tu, prawda? – Spytała, podchodząc bliżej ogromnej szyby. Na jej twarzy malował się przepiękny uśmiech, który przyspieszył bicie mego serca.

Podszedłem,obejmując ją w talii. Ułożyła dłonie na moich, wciąż wpatrując się w gwiazdy.Czułem się najszczęśliwszym człowiekiem, gdy mogłem trzymać ją w ramionach.Uwielbiałem woń słodkich perfum, która ją otaczała. Piękne, miękkie w dotyku włosy, pachnące truskawkowym szamponem. Uwielbiałem wszystko, co wiązało się z jej osobą. Z nami.

– Pięknie – przyznałem, składając pocałunek na jej szczupłej szyi.

– To będzie nasze miejsce, Harry. Zgadzasz się?

Okręciłem ją, by móc spojrzeć wprost w jej ciemnoniebieskie oczy. Nie odpowiedziałem, tylko wpiłem się w jej słodkie usta, dając tym do zrozumienia, że jestem „za”.

Zgadzałem się na wszystko. Zawsze i wszędzie.

 

Po moich policzkach spłynęły łzy tęsknoty, spadając wprost do cappuccino, które trzymałem w dłoniach. Patrzyłem na nie pustym wzrokiem. Serce wciąż domagało się obecności Caroline. Jej dotyku, czułych słów, pocałunków i perlistego śmiechu. Tak bardzo ją kochałem… Dawałem z siebie wszystko. Myślałem, że była przy mnie szczęśliwa. Dlaczego więc odeszła,pozostawiając po sobie tak ogromny ból i resztki miłości? Czy to możliwe, aby żadna z wspólnie spędzonych chwil nie miała dla niej żadnego znaczenia? Choćby najmniejszego? Przecież wyglądała na szczęśliwą… Co się tak naprawdę wydarzyło? Jak mogła tak po prostu odejść? Z dnia na dzień…

Poczułem, jak opuszek palca Lacey otarł moje łzy. Chociaż zaskoczył mnie ten śmiały gest, nawet nie drgnąłem. Zaskoczony, wpatrywałem się w jej twarz. Posiniaczoną, ale wciąż piękną. Klęczała, jedną rękę trzymając na moim kolanie, a drugą zatrzymując na lewym policzku.

– Nie lubię, gdy myślisz o tej kobiecie. To sprawia, że twój uśmiech znika. Ale rozumiem cię, Harry – zaczęła spokojnym, melodyjnym głosem, dobiegającym jakby z chmur. Koił myśli sprawiając, że całkowicie zatopiłem się w jej słowach. – Masz prawo odczuwać ból. Tęsknić. To nie twoja wina, że uczucie z ciebie zadrwiło. Dlatego, jeśli chcesz płakać - płacz. Jestem tu, więc cię przytulę. Tłumienie w sobie emocji jest zbrodnią.

Schowałem twarz w dłoniach, wybuchając płaczem. Przytuliła mnie. Naprawdę to zrobiła. Szlochałem w jej szczupłych ramionach, napawając się zapachem jej jaśminowej skóry. Nozdrza wypełnił przyjemny zapach jabłkowego szamponu.

Nawet płacz w Jej ramionach nabierał zupełnie innego znaczenia. Była jak antidotum na moje zranione serce. Nadużywałem tego, nie widząc, jak  zaczyna czuć do mnie coś więcej.



– I jak? Ulżyło ci?
Uśmiechnąłem się, widząc zatroskaną twarz Lace. Trzymała moje dłonie w swoich, sprawiając, że zrobiło mi się lżej na sercu. Wylałem wiele łez w samotności. Przy Lou. Ale to Evans z niewiadomych powodów sprawiła, że poczułem ulgę. Nie potrafiłem zrozumieć, jak wciąż obca osoba, mogła zmienić mój stan emocjonalny.
Nie wiedziałem o niej nic, a ona o mnie dowiadywała się coraz więcej. Mimo to czułem się tak, jakbym odnalazł bratnią duszę.
– Dlaczego niczego o sobie nie mówisz? – Spytałem, a dziewczyna puściła moje dłonie, patrząc przed siebie. Nie wiedziałem, czy brunetka spodziewała się takiego pytania, jednak pragnąłem poznać odpowiedź. Lacey była dla mnie zagadką, wówczas, gdy ja całkowicie się przed nią otwierałem.
– Ponieważ nie ma o czym mówić, Harry – oznajmiła głosem pozbawionych z wszelakich emocji. – To, co wiesz na dzień dzisiejszy musi ci wystarczyć. Inaczej poczujesz rozczarowanie i… odejdziesz. Mój świat nie posiada kolorowych barw. Jest w nim jedynie czerń. Tak głęboka, że aż przerażająca. Nawet nie mogę się od niej uwolnić.
Nie spodobało mi się to, co usłyszałem. Przeczuwałem, że Lace nie miała łatwego życia. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej stronę na komisariacie, by to wyczuć. Jednak, co miała namyśli, wypowiadając słowa, w których musiałem doszukiwać się jakiegoś znaczenia? Od czego nie mogła się uwolnić?
Czułem się źle z tym, że nie chciała, abym jej pomógł. Pragnąłem się odwdzięczyć, ale nie mogłem. Nie miałem pojęcia, co działo się w jej umyśle. Życiu. Lacey Evans wciąż była dla mnie zagadką. Układanką, którą za wszelką cenę chciałem ułożyć w jedną całość.
Niespodziewanie lampy zgasły, pozostawiając nam niewielką poświatę, dostarczającą przez gwiazdy, towarzyszące księżycowi, który świecił najjaśniej z nich wszystkich. Odszukałem dłoń brunetki. Drżała.
– Lacey… dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? – Spytałem niepewnie, przybliżając się do dziewczyny. W ciemności odnalazłem jej kruche ciało, które całe się trzęsło. Przymykała oczy, a jej usta wykrzywił grymas przerażenia. – Lacey… Lacey, co się dzieje?! – Potrząsnąłem brunetką, czując, jak serce zaczęło bić w przeraźliwie przyspieszonym tempie. – Lacey!
– B-boję się ciemności, Harry… B-boję się miejsc, w których nie ma światła. Tu jest tak strasznie... To się znowu stanie… Dopadną mnie! – Mówiła przerażona, zaciskając ręce na swych długich włosach. Wciąż przymykała powieki, jakby obawiała się tego, co mogła ujrzeć w ciemności.
Pospiesznie wyciągnąłem telefon, oświetlając nim twarz Lace. Na jej policzkach dostrzegłem łzy, których z każdą chwilą przybywało.
– Nikt cię nie dopadnie, Lacey. Jestem tu i obiecuję, że nie stanie ci się żadna krzywda. Słyszysz? – Wtuliłem ją w swoje ramiona, odszukując w telefonie numer do Louisa.
Zupełnie straciłem poczucie czasu, przez co zostaliśmy zamknięci w bibliotece. Najwyraźniej ktoś zapomniał sprawdzić, czy wszyscy zdążyli wyjść. To wszystko stało się przeze mnie.
To była druga rzecz, która pozwoliła mi ją nieco bliżej poznać. Kochała rysować; odczuwała lęk przed ciemnością. Od sytuacji w bibliotece zawsze dbałem o to, by coś podobnego się nie wydarzyło. Jej strach sztyletował moje serce. Łzy zadawały niewyobrażalny ból, sprawiając, że czułem się bezsilny. A tak bardzo chciałem coś zrobić… 

3 komentarze:

  1. Niesamowite opowiadanie. Ryczę przez cały czas. Masz talent do pisania. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziwię się, że pod rozdziałami jest tak mało komentarzy. To opowiadanie stanowczo zasługuje na więcej. Masz ogromny talent.

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietne <3
    Dobrze dobierasz piosenki do rozdziałów :D lepiej jest się wczuć w to co opisujesz :D Jesteś niesamowita :D Pędzę do następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń