15.07.2012

Rozdział jedenasty

„Tak samo jak cierpienie możemy czuć ludzkie ciepło”

Stałem przed oknem, tępo wpatrując się w pustą ulicę. Krople deszczu dudniły o szybę, spływając coraz niżej i rysując nieokreślone kształty. Od czasu do czasu wodziłem za nimi wzrokiem, by po chwili ponownie patrzeć przed siebie z nadzieją. Wczorajsze zajście z dziennikarzami i Lacey nie dawało mi spokoju. Zostałem źle zrozumiany, a dziewczyna jakby zaczęła mnie ignorować, uniemożliwiając tym samym wybrnięcie z całej sytuacji. Dzwoniłem, pisałem wiadomości, ale nie było żadnego odzewu. Nie potrafiłem przestać myśleć o cierpieniu, które widniało w oczach Acey, gdy mówiła, że się jej wstydziłem… Wiele razy go dostrzegałem, ale jeszcze nigdy nie był tak potężny. Myśl, że to wszystko przeze mnie, sprawiała, że byłem przygnębiony. Nigdy nie chciałem zranić Evans. Należała do ostatnich osób, które chciałbym skrzywdzić.
Ścisnąłem w dłoni obrączkę, zawieszoną na szyi. Podarunek od Lacey. Dopiero wracając samotnie do domu mogłem się jej przyjrzeć. Dla kogoś mógł to być zwykły, srebrny pierścionek z wygrawerowanym, ładnym napisem „Forever In My Heart”, ale dla mnie był to gest podarowany prosto z serca. Nie oddałbym go za żadne skarby świata, ponieważ znaczył dla mnie więcej, niż nie jedna rzecz warta tysiące. Dzięki niej mogłem odczuwać bliskość Lacey nawet wtedy, gdy znajdowała się daleko ode mnie. Potrafiłem zamknąć oczy i wyobrazić sobie jej cudowną, choć przeważnie smutną twarz. Duże, błękitne oczy nie raz spoglądające na mnie z niesamowitym błyskiem w oku, jakby był przeznaczony tylko dla mojej osoby. Jakby patrzyły tylko na mnie…
Myśl, że za pół godziny miałem udać się w podróż do Glasgow napawała mnie strachem. Pierwszy raz nie chciałem koncertować. Bałem się, że po powrocie do Londynu już więcej nie zobaczę Lacey. Że wczorajszego wieczoru widziałem ją po raz ostatni. Ta myśl zabijała mnie od środka. Pragnąłem wybiec na deszcz i szukać dziewczyny, dopóki jej nie znajdę. Tak bardzo pragnąłem, by wiedziała, że wszystko, co robiłem - było dla jej dobra. Nie chciałem narażać jej na bezwzględnych paparazzi, fanów, którzy mogliby ją zranić tylko, dlatego, że obracała się w moim towarzystwie. Doskonale pamiętałem, jak obrażano i zastraszano Caroline, czy inne dziewczyny, z którymi utrzymywałem kontakt. Niestety nie mogłem nic poradzić na zachowanie niektórych fanów. Często nie umiałem uwierzyć w podłość ludzi, którzy potrafili zmiażdżyć kogoś nawet za to, że zrobili sobie zdjęcie z One Direction. Bolało mnie to, ale jedynie, co mogłem robić, to patrzeć. Nic więcej. Dlatego pragnąłem uchronić Lacey przed światem, który mógłby zadać jej ból.
– Jak nie Caroline to teraz ta cała Lacey – z rozmyślań wyrwał mnie zdenerwowany głos Nialla. Odwróciłem się w jego stronę, nie rozumiejąc wypowiedzianych słów. Blondyn podniósł się z kremowej kanapy, unosząc wysoko brwi i spoglądając na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Ty naprawdę nie potrafisz znaleźć sobie kogoś normalnego? Harry, do diabła! Mógłbyś mieć każdą dziewczynę, a jak nie obracasz się w dużo starszych, gówno wartych kobietach to zaczynasz spotykać się z podejrzaną laską, która chodzi z poobijaną twarzą! Kto wie, czy jeszcze nie jest zamieszana w jakieś utargi z mafią, albo czy czasem nie ćpa. Tak naprawdę wcale jej nie znasz, a zachowujesz się, jakby była dla ciebie całym światem! Śmiem nawet przypuszczać, że Caroline znaczyła dla ciebie mniej, niż ta obca dziewczyna…
Nie minęła chwila, gdy znalazłem się przy farbowanym blondynie, z całej siły zaciskając dłonie na jego białej bluzce i przycisnąłem go do fotelu. Czułem, jak gotuje się we mnie ze złości. Z ledwością powstrzymywałem się od nie uderzenia przyjaciela w twarz za to, co powiedział. Jeszcze nigdy nie doszło do tego, bym zareagował w taki sposób, jednak nie potrafiłem się powstrzymać. Krzyki Zayna, Louisa i Liama jednym uchem wlatywały, drugim wylatywały, nie pozostając w myślach nawet przez sekundę. W obecnej chwili miałem przed sobą twarz Horana, która działała mi na nerwy jak jeszcze nigdy.
– Nie waż się wypowiadać przy mnie złego słowa o Lacey, rozumiesz?! Nie znasz jej, a kierujesz się cholernymi stereotypami, które nijak mają się do rzeczywistości! – Wykrzyczałem, cisnąc w chłopaka piorunującym spojrzeniem. – Jeżeli jeszcze raz to zrobisz, nie będę się powstrzymywał i przywalę ci w twarz!
– To źle, że martwię się o swojego przyjaciela i chce dla niego jak najlepiej?! Spójrz na siebie! Sam nie znasz, Lacey, a zobacz, jak reagujesz, gdy ktoś o niej mówi! Obroniłeś ją, zapominając o Caroline…
– Gdybyś był moim przyjacielem, wiedziałbyś, że Lacey jest jedyną osobą, dzięki, której znów się uśmiecham – mówiłem, nie zwracając uwagi na wcześniejsze słowa blondyna. – To dzięki niej uczę się żyć bez Caroline. Dzięki niej nie siedzę całymi dniami w pokoju, płacząc i wspominając tego, co było kiedyś! Ponadto, Lacey nie jest „każdą” dziewczyną. Ona jest jedna jedyna! I nie waż się więcej jej obrażać, bo zapomnę, że jesteśmy przyjaciółmi!
Puściłem Niallera, rozglądając się po twarzach pozostałej trójki. Patrzyli na mnie tak, jakbym popełnił największą zbrodnię na świecie. Jakbym nie miał prawa stanąć w obronie przyjaciółki, która z nimi nie miała nic wspólnego. Jedynie w spojrzeniu Louisa dostrzegłem zrozumienie. Wiedziałem, że on jedyny rozumiał moje zachowanie. Znał, Acey i wiedział, że miałem rację. Rozmawiał z nią, okazywał wsparcie. Widział, jakie szczęście przynosiła mi sama obecność tej dziewczyny. Nigdy nie powiedziałby na nią złego słowa. A Niall zrobił to, choć tak naprawdę wcale jej nie znał. Nawet nie próbował poznać! Gdy tylko ją zobaczył, wyrobił sobie o niej opinię. Miała posiniaczoną twarz, tanie, niemarkowe ubrania. Była cicha, nieco speszona obecnością obcych ludzi. Z początku myślałem, że jego wybuch w stronę Evans był nieprzemyślany, ale teraz wiedziałem, że dla niego należała ona do osób z innej „półki”. Nie chciał, bym był widywany w obecności kogoś takiego. Nie miałem pojęcia, czy przemawiała przez niego przyjacielska troska, czy zupełnie coś innego, ale wcale mnie to nie obchodziło. To Lacey potrafiła uleczyć moje skołatane myśli, nie on. To ona sprawiła, że znów zacząłem wierzyć w lepsze jutro i szansę na odnalezienie prawdziwej miłości.
Bez słowa podszedłem do okna, chowając dłonie w brązowych spodniach. Nie miałem zamiaru przerywać panującej w pomieszczeniu ciszy. Nie chciałem wdawać się w jakąkolwiek dyskusję, ponieważ nie miałem, z czego się tłumaczyć. A już tym bardziej, kogo przepraszać. To Horan mnie sprowokował. Nieważne, co nim kierowało - nie powinien wypowiadać tych słów.
Spojrzałem przed siebie, gdy moim oczom ukazała się szczupła, dziewczęca sylwetka, machająca z uśmiechem w moją stronę. Uniosłem wysoko brwi, z niedowierzaniem przyglądając się długim, brązowym włosom wychodzącym spod szarego kaptura i tak dobrze znanej mi twarzy. Serce momentalnie przyspieszyło rytmu, uszczęśliwione widokiem młodej kobiety.
Nie zastanawiając się dłużej, wybiegłem z mieszkania, ignorując nawoływanie chłopaków. Zbiegłem po schodkach, biegnąc wprost w stronę Lacey, by bez chwili zawahania wziąć ją w swoje ramiona. Chłodny deszcz przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze, które minęły, gdy tylko poczułem ciepło bijące od jej ciała. Dziewczyna omal nie przewróciła się pod wpływem nagłego uścisku, jednak skutecznie ją podtrzymałem, kładąc głowę na jej ramieniu.
– Harry…
– Przepraszam za to, co wydarzyło się wczoraj. Nie jesteś kimś, kogo należy się wstydzić, Lace – zacząłem spokojnym, łamiącym się głosem, a w oczach zalśniły mi łzy. Przymknąłem powieki, odtwarzając w pamięci obraz zawiedzionej Lacey. Zawiedzionej na mnie. – Jesteś najcudowniejszą osobą, jaka kiedykolwiek stanęła na mojej drodze. Najcudowniejszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać w życiu. Zrobiłem to, by ciebie chronić. Pamiętasz, jak mówiłem, że nie pozwolę cię więcej skrzywdzić? To, dlatego… Nie chcę, byś musiała zmagać się z częścią mojego świata, który bywa okrutny.
Poczułem, jak odsuwa mnie od siebie, z uśmiechem zaciskając dłonie na moich. Jej oczy były takie szczęśliwe… Po policzkach spływały krople deszczu, który zdążył przemoczyć nas do suchej nitki. A mimo to trwaliśmy w tym samym miejscu, nie przejmując się tym, co działo się dookoła. Byliśmy tylko my. Nic innego się nie liczyło.
– Musiałam cię zobaczyć, zanim wyjedziesz – zaczęła spokojnym głosem, będącym melodią mego serca. Wsłuchiwałem się w każde słowo, chcąc zapisać je w honorowym miejscu wspomnień. – Dziękuję za to, co właśnie powiedziałeś. Dzięki tobie wiem, że życie jednak posiada sens, a los przynajmniej na końcu potrafi obdarować człowieka szczęściem. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, Harry.
Błękitne tęczówki powędrowały na wisiorek znajdujący się na mojej szyi, a malinowe usta ukazały rząd śnieżnobiałych, prostych zębów. Najpiękniejszy uśmiech na świecie.
– Nie zdjąłeś wisiorka…
– Nigdy go nie zdejmę – zapewniłem, gładząc brunetkę delikatnie po policzku. – Dzięki niemu mogę mieć cząstkę ciebie przy sobie. Wiem, że gdzieś tam jesteś i na mnie czekasz. Mam, po co wracać. Mam, dla kogo się uśmiechać. Chciałabym, żebyś wiedziała, że pragnę być taką osobą również dla ciebie. Że bez względu na to, co się wydarzy, będę przy tobie i nigdy cię nie opuszczę. Ani dziś, ani jutro, ani kiedykolwiek. Forever in my heart.
 Zdjąłem z nadgarstka ulubioną bransoletkę, z którą nigdy się nie rozstawałem. Pragnąłem, by od dziś należała do Lacey.
Każdy mój gest posiadał w sobie miłość. Miłość wydobywająca się prosto z mojego serca. Już wtedy kochałem Lacey. Widział to Louis, pozostali przyjaciele. Dostrzegła to również Caroline, która ponownie zjawiła się w moim życiu, napawając me serce wątpliwościami. Jakim byłem ślepym głupcem, nie potrafiąc odróżnić prawdziwej miłości od przyzwyczajenia do bliskości drugiej osoby.
– Harry! Musimy jechać!
Spojrzałem w stronę, Liama, który zniknął za drzwiami dużego, czarnego samochodu. Jedynie Lou pomachał w stronę Acey. Reszta przeszła obok obojętnie, poza Niallem, rzucającym  nieprzyjemne, krótkie spojrzenie. Widziałem zdezorientowanie na twarzy Lace. Nie miała pojęcia, co wydarzyło się przed jej przyjściem, a ja wcale nie miałem zamiaru jej niczego uświadamiać. Zachowanie chłopaków było, co najmniej nie w porządku.
Udałem, że nic się nie stało, przytulając na pożegnanie Lacey.
– Jak tylko wrócę, dam ci znać – obiecałem z promiennym uśmiechem. – Będę dzwonił.
Przytaknęła, machając na do widzenia, a ja pospiesznie skryłem się w obszernym samochodzie, zajmując miejsce przy boku Louisa, który zamierzał nas zawieźć pod wytwórnię. Miałem na sobie przemoczone ubrania, ale nikt nie odezwał się ani słowem, by skarcić mnie za bezmyślne zachowanie. Jedynie Boo Bear posłał szczery, przyjacielski uśmiech podtrzymujący mnie na duchu. Właśnie za to kochałem go najbardziej. Bez względu na wszystko, trwał przy moim boku. Nawet w chwilach, gdy się ze mną nie zgadzał, wspierał mnie z całego serca. Był przyjacielem, jakiego potrzebował każdy człowiek.


Oparłem się wygodnie o łóżko, siedząc na podłodze tuż obok Louisa. Bawił się skrawkiem pustej kartki, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób mógłby mi wszystko wyjaśnić. Sprawa z Lacey i ich wcześniejszym spotkaniem nie dawała mi spokoju, tak samo, jak fakt, że udało mu się tak szybko otrzymać adres jej biologicznych rodziców. Potrzebowałem wyjaśnień, by móc ułożyć wszystko w jedną, logiczną całość. Na chwilę obecną było to dla mnie niezrozumiałe.
Odkąd zakwaterowaliśmy się w jednym z pięciogwiazdkowym hotelu w Glasgow, jedyną osobą, która ze mną rozmawiała był właśnie Tomlinson. Reszta miała mi za złe akcję z Niallerem. Nie musieli tego mówić, wystarczyło spojrzeć na ich twarze. Wiedziałem, że musiała być to dla nich trudna sytuacja, ale i tak wybrali stronę Irlandczyka. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie to nie zabolało, jednak nie mogłem nic na to poradzić. Czułem, że wcześniej, czy później sami przekonają się do tego, że miałem prawo stanąć po stronie Lacey, a Niall zbyt pochopnie ją osądzał.
– Może zacznę od początku? – Spytał po dłuższej chwili Tomlinson, a ja przytaknąłem. – Niecały rok przed kastingiem do X Factor odwiedzałem w Londyńskim sierocińcu swojego przyjaciela, Jensena. Poznałem go podczas wakacji na boisku do piłki nożnej. Byłem wtedy u wujka. Gdy wyjawił mi, że jest sierotą, nie odszedłem, czego się spodziewał. Jak pojawiałem się w Londynie, odwiedzałem go w Domu Dziecka i poznawałem inne dzieciaki, które znał. Niestety zginął w strzelaninie. Był zamieszany w interesy z jakąś mafią…
– Dobrze. Ale jaki ma to związek z Lacey?
– Jensen zawsze opowiadał mi o dziewczynie, która była bardzo zamknięta w sobie. Z nikim nie rozmawiała, chodziła własnymi ścieżkami. Często uciekała z sierocińca, ale zawsze ją odnajdywano i przyprowadzano z powrotem. Mówił, że była bardzo dziwna – zamyślił się na moment, by po chwili kontynuować. – Pewnego razu, gdy siedzieliśmy na schodach wskazał na nią palcem, mówiąc: „Patrz. To ta dziwaczka, o której ci tyle opowiadałem! Lacey Evans”. Wtedy ujrzałem przerażająco smutną twarz, duże, przepełnione strachem błękitne oczy, które zetknęły się z moim spojrzeniem. Po chwili zniknęła mi z pola widzenia. Widziałem ją jeszcze kilka razy, ale nigdy nie zamieniliśmy choćby pojedynczego słowa. Nie widziałem jej od pogrzebu Jensena. Była wtedy bardzo młoda, ale tę twarz rozpoznałbym wszędzie. Gdy uratowałem Acey z sideł tego damskiego boksera, od razu rozpoznałem w niej dziewczynę z sierocińca. Ona też mnie rozpoznała…
– Rozumiem… Ale skąd udało ci się zdobyć informację na temat ich rodziców? – Spytałem, przyswajając nowo zdobyte wiadomości od przyjaciela.
– Tak się złożyło, że przyjaciółka moich rodziców jakiś czas temu zaczęła pracować w Domu Dziecka, w którym mieszkała Lacey. Udostępniła mi te informacje w zamian za kilka godzin spędzonych z dzieciakami. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, wyleciałaby za pracy.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, wbijając wzrok w ciemne panele. Lou rozjaśnił mi całą sytuację, dzięki czemu mogłem zrozumieć, dlaczego tak bardzo troszczył się o Lace. Wiedział od samego początku, że była sierotą, a mimo to niczego mi nie zdradził. Nie musiał niczego ujawniać, bym wiedział, że Acey go o to poprosiła. Zdążyłem zauważyć, iż nie lubiła mówić o sobie. Wolała słuchać tego, co inni mieli do powiedzenia.
Zastanawiało mnie, czy były opiekun Evans wciąż pracował w sierocińcu. Pragnąłem spytać o to Lou, ale bałem się, że mógłby nabrać jakichś podejrzeń. Skoro nie miał pojęcia, przez jakie piekło musiała przechodzić Lacey, nie zamierzałem mu tego zdradzać. Wiedziałem, że powierzając ten sekret, obdarzyła mnie stuprocentowym zaufaniem. Nie mógłbym tego zniszczyć.
Nie zmieniało to jednak faktu, że po powrocie do Londynu czekały mnie dwie wyprawy. Jedna do rodziców dziewczyny, a druga do jej dawnego Domu Dziecka. Musiałem się dowiedzieć, czy bydlak, który tak bardzo zranił Lace wciąż pracował tam jako opiekun. Byłem pewien, że posiadał on więcej ofiar, jakie gwałcił w brutalny sposób.
Zamierzałem dorwać go w swoje ręce i sprawić, by zaczął żałować za swoje czyny.
Za to, co zrobił Lacey i innym młodym dziewczynom, które nie mogły się obronić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz