15.07.2012

Rozdział dziesiąty

„Boję się, że znikniesz, jak niedokończony sen”

I co zamierzasz zrobić z tą informacją?
Z zrezygnowaniem spojrzałem na Lou, który oparł dłoń o mój bark. Patrzył z troską, która nie potrafiła mnie podbudować w żaden sposób. Nie umiałem zmrużyć oka, ponieważ myśli ciągle krążyły wokół Lace i jej przeszłości. Domu dziecka. Opiekuna, który tak bardzo ją skrzywdził. Rodziców posiadających obecnie szczęśliwą rodzinę. Aaronie. Coś mi nie pasowało w tej całej układance. Acey pominęła jakiś ważny szczegół z teraźniejszości. Wciąż nie miałem pojęcia, kto mógł ją bić. Przyjaciel, z którym mieszkała? A może jakimś cudem dawny opiekun znów dorwał ją w swoje ręce? Czy to możliwe, żeby to on napadł Lace za pierwszym razem? Nie miałem zielonego pojęcia. W myślach tkwiło tyle pytań, a na żadne z nich nie znałem odpowiedzi.
Zerknąłem na skrawek papieru, trzymany w rękach. Niebieskim długopisem nakreślono na nim ładne, duże litery i dwie cyfry. Adres rodziców Lacey. Zdobyłem go dzięki Louisowi, który - o dziwo - wiedział, w którym sierocińcu mieszkała dawniej Evans. Bez problemu zdobył od jednej z pracujących w nim kobiet adres biologicznych rodziców dziewczyny. Gdy Boo Bear wyznał mi, że wiedział, iż Lace jest sierotą - poczułem się urażony. Zabolał mnie fakt, że to nie ja dowiedziałem się o tym pierwszy. Że to nie mi Lacey zaufała, każąc wszystko przede mną ukrywać. Teraz jednak wiedziałem, że Lou znał ją wcześniej. Jeszcze zanim został członkiem One Direction i odwiedzał w Domu Dziecka przyjaciela, który zmarł w strzelaninie. Nie miał jednak bladego pojęcia o tym, przez jakie piekło musiała przejść, Acey. Tylko ja o tym wiedziałem.
– Odwiedzę jej rodziców – powiedziałem w końcu, podnosząc się z kremowej kanapy i chowając kartkę do kieszeni granatowych dżinsów. – Zrobię to, gdy wrócimy do Londynu. Chcę wiedzieć, dlaczego ją oddali. Czuję, że był inny powód, niż chęć pozbycia się kłopotu. Być może prawda będzie mniej bolesna i sprawi, że Lace będzie cierpiała, choć odrobinę mniej…
– Czy to na pewno w porządku, Harry? – Usłyszałem wątpliwość w głosie szatyna, ale pozwoliłem mu kontynuować. – Lace nie wygląda na dziewczynę, która chciałaby żeby ktokolwiek mieszał się w jej życie…
– Nie widziałeś tego cierpienia w jej oczach, co ja. Łez, smutku opisanego na każdym skrawku jej twarzy – zacząłem, przymykając powieki. W wyobraźni odtworzyłem przepełnioną cierpieniem twarz Lacey, gdy opowiadała mi o tym, co wydarzyło się w Domu Dziecka. Wiedziałem, że tego widoku nie zapomnę do końca życia. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć, jak ktoś mógł tak bardzo skrzywdzić tę kruchą osobę. Dziewczynę, która pomimo własnego cierpienia, sprawiała, że czułem się szczęśliwszym człowiekiem. Pragnęła, bym się uśmiechał, choć sama nie potrafiła przejść przez życie, nie odwracając się za siebie. Nie powracając do przeszłości. – Pragnę uśmierzyć jej ból. Sprawić, by potrafiła zaznać, choć odrobiny szczęścia. Ona mnie potrzebuje. Dlatego zrobię wszystko, by potrafiła z uśmiechem patrzeć w przyszłość.
Nałożyłem płaszcz, obwiązałem szyję szarym szalikiem i ruszyłem w stronę wyjścia. Obiecałem Evans, że przed wyjazdem do Glasgow, w którym One Direction miało dać koncert, ostatni wieczór spędzę właśnie z nią. Dochodziło za piętnaście dwudziesta, co oznaczało, że miałem równe pół godziny do wyznaczonego spotkania w „Rain Cafe”. Żałowałem, że sprawa z rodzicami Acey będzie musiała poczekać do mojego powrotu, ale nie mogłem nic na to poradzić. One Direction i fani byli na pierwszym miejscu. Reszta musiała po prostu zaczekać.
– Obyś tylko nie pogorszył sprawy – usłyszałem za plecami głos Lou, ale nie zatrzymałem się.
Wyszedłem z mieszkania, nie zastanawiając się nad tym, co przyjaciel miał na myśli. Wiedziałem, że był przeciwny temu, bym złożył wizytę państwu Gallegos, ale nie zamierzałem zmienić zdania. Czułem, że to mogło pomóc Evans. Jeżeli się myliłem i okaże się, że prawda była boleśniejsza, niż myślałem - nigdy nie wspomnę Acey o tym, co zamierzałem zrobić.


Zacisnąłem palce na szklance ciepłego cappuccino, wyczekująco spoglądając w stronę wejścia. Nim zdążyłem ukryć się w „Rain Cafe”, zaczęło padać. Niebo wyraźnie spochmurniało, wiatr kołysał gałęziami drzew, a ludzie biegali po ulicach w poszukiwaniu schronienia. Bałem się, że Lace nie przyjdzie. I chociaż wcale by mnie to nie zdziwiło, czułbym się z tym naprawdę źle. Tym bardziej, że będę mógł ją zobaczyć dopiero za trzy dni.
Zerknąłem w stronę komórki. Żadnej wiadomości, połączenia. Nic.
Słysząc odgłos dzwoneczków, zwiastujący nowo przybyłego gościa, z nadzieją zerknąłem w stronę drzwi. Była tam. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegając mnie, z uśmiechem pomachała w moją stronę, przechodząc dookoła stolików. Odwzajemniłem gest, z zainteresowaniem przyglądając się każdemu ruchowi jej ciała. Przyszła, chociaż na zewnątrz lało jak z cebra. W dodatku uśmiechała się w tak oczarowujący mnie sposób, sprawiając, że momentalnie zapomniałem o wątpliwościach zaprzątających myśli i strachu. Prawdę powiedziawszy bałem się tego spotkania. Obawiałem się zachowania Acey, ponieważ wczorajszego dnia zdradziła mi jedną ze swoich tajemnic. Szokującą, a zarazem bardzo bolesną. Ale brunetka zdawała się tym nie przejmować. Jakby cieszyła się, że w końcu komuś o tym opowiedziała. Tym kimś byłam ja.
– Wybacz spóźnienie, Romeo, ale sam widzisz, co dzieje się na zewnątrz – wzruszyła ramionami, a ja wstałem z krzesła i wtuliłem ją w swoje ramiona. Pachniała deszczem. – Harry, będziesz cały mokry. Głupku!
– To nie ma znaczenia – oznajmiłem, a Evans wybuchnęła szczerym śmiechem, który rozbrzmiał w mych uszach, niczym najpiękniejsza melodia.
W końcu się od niej oderwałem, prosząc kelnera o drugą szklankę z cappuccino. Wpatrywałem się w bladą, szczupłą twarz dziewczyny, a me serce ogarnął smutek. Miałem ochotę ponownie przytulić ją do siebie i nigdy więcej nie puścić. Chciałem chronić ją w każdej sekundzie swojego życia, sprawiać, by wszystkie myśli związane z przeszłością odpływamy statkiem w daleki rejs i ginęły gdzieś po drodze.
Zawsze pragnąłem chronić Lacey przed bólem, by nie musieć więcej patrzeć na jej łzy. Czy można nazwać egoistą kogoś, kto byłby w stanie przejąć cierpienie kochanego człowieka na siebie? Wydaje mi się, że nie. Tak po prostu działa miłość. Gdybym potrafił wtedy zrozumieć swoje uczucia, nigdy nie wbiłbym noża w kruche serce Lace. Dziś tego żałowałem. Jak niczego innego na świecie.
Kelner postawił na stoliku szklanką, odrywając mnie od rozmyślań. Podziękowałem mu niepewnym uśmiechem, dostrzegając zaciekawione spojrzenie błękitnookiej. Najwyraźniej musiała coś mówić, problem w tym, że nie miałem pojęcia, na jaki temat.
– Jak ja kocham cappuccino – oznajmiłem, z uśmiechem przykładając usta do szklanki i mocząc usta w ciepłej cieczy.
– Nie udawaj, że mnie słuchałeś – odparła spokojnie Evans, nachylając się nad stolikiem. – Wiem, o czym teraz rozmyślasz. Nie opowiedziałam ci o swojej przeszłości, byś się teraz zamartwiał, czy nade mną litował. Nie zniosłabym tego, Harry. To miłe, że się przejąłeś, ale nie wracajmy do tego. Cieszmy się chwilą, dopóki jest to możliwe. Dobrze?
Przytaknąłem, choć wiedziałem, że nie będę w stanie o tym zapomnieć. Lacey znaczyła dla mnie zdecydowanie zbyt wiele, bym mógł to wszystko rzucić w niepamięć. Tym bardziej, że jej słowa odbijały się echem w mojej głowie.
„Nie miałam odwagi nikomu powiedzieć o tym, co mi robił. Wstydziłam się. Najgorsze było to, że każdej nocy było tak samo. Marzyłam, że tym razem nie przyjdzie, ale on zawsze przychodził. Patrzył na mnie z tym ohydnym uśmieszkiem, wiedząc, że byłam bezradna. W końcu przestałam walczyć, przyjmując wszystko jako swoją karę. Gwałcił mnie przy Lindsey, a ona udawała, że śpi…”.
Przymknąłem na chwilę powieki, by móc, choć na chwilę zapomnieć o słowach Acey. Myśl, że nie będę mógł jej zobaczyć przez następne trzy dni doprowadzała mnie do szału. Co, jeśli w tym czasie znów ją ktoś napadnie? Albo nagle zniknie, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu? Bałem się, że przez ten czas mogło wydarzyć się coś złego. Bałem się, że już więcej jej nie zobaczę.
W ciszy upiłem kolejny łyk ciepłego napoju, gdy poczułem delikatną dłoń Lacey na swojej. Postawiłem szklankę na miejsce, spoglądając na twarz dziewczyny. Emanował z niej spokój. Po dawnym zamyśleniu, strachu, czy też smutku nie pozostał ślad. Martwiło mnie to. Zachowanie Lace zmieniło się z dnia na dzień, a jej pojedyncze słowa dawały mi powody do strachu. Czasami odnosiłem wrażenie, że widzę ją po raz ostatni. Po każdym spotkaniu, w głębi duszy odczuwałem strach, że mogłem jej już nie zobaczyć.
Głośno westchnąłem, kładąc wolną dłoń na jej i mocno ją przyciskając. Nie potrafiłem zrozumieć uczuć, które mną zawładnęły. Naprawdę się bałem. W pojedynczych słowach brunetki doszukiwałem się najczarniejszych scenariuszy.
– Lacey… czy, gdyby działo się w twoim życiu coś naprawdę złego, powiedziałabyś mi? – Spytałem z nadzieją, wpatrując się w jej delikatne palce. – Jesteś w stanie obiecać, że nic nas nie rozdzieli? Bo wiesz… Ty też jesteś taką moją gwiazdą. Tylko dzięki tobie nie siedzę teraz samotnie w pokoju i nie rozmyślam o tym, jaki jestem beznadziejny, ponieważ pozwoliłem odejść kobiecie, którą kocham. To ty sprawiłaś, że uczę się żyć od nowa.
Patrzyłem jak wstaje, zdejmuje coś z szyi i obchodzi mnie od tyłu. Po chwili poczułem, jak zawiesza ową rzecz na moim karku, po czym przytuliła mnie z całej siły, kładąc głowę na moim ramieniu. Zaskoczony tym śmiałym gestem, spuściłem wzrok, wsłuchując się w jej cichy, melodyjny głos.
– Dzięki temu zawsze będę przy tobie. Bez względu na to, co się stanie. Proszę, noś to i nigdy o mnie nie zapomnij. Wtedy będę szczęśliwa.
Ułożyłem dłonie na jej ramionach, czując, jak po moim policzku spływały łzy.
Nie potrafiła obiecać, że nic nas nie rozdzieli. Nie mogła tego zrobić, ponieważ złamałaby tę obietnicę. Wtedy tego nie wiedziałem, ale teraz wiem. I rozumiem, dlaczego tego nie zrobiła. Zjawiłem się w odpowiednim miejscu i czasie, by wkrótce zniszczyć to wszystko przez własną głupotę. Jak mogłem pozwolić Caroline ponownie namieszać w moim życiu?
Nagle poczułem blask fleszy, który wycelował wprost na nas. Zaskoczony patrzyłem na szybę, zza której wyłaniała się męska postać, fotografująca naszą dwójkę. Lacey odsunęła się jak oparzona, zupełnie nie wiedząc, co robić. Sam zapomniałem o tym, że byłem sławny i wcześniej, czy później ktoś zainteresuje się dziewczyną, z którą przechadzałem się po ulicach Londynu. Nawet nie starałem się ukrywać w żaden sposób, przez co stanowiliśmy z Lacey łatwy cel. Jak mogłem o tym nie pomyśleć? Gdy media będą chciały wtargnąć w życie Lace… nie odpuszczą, dopóki nie znajdą czegoś szokującego na jej temat. Nie mogłem jej na to narazić.
– Chodźmy – złapałem dziewczynę za rękę, stanowczo kierując w stronę tylnego wyjścia. Wcześniej nałożyłem na ramiona płaszcz, nie tracąc czasu na zapięcie go. Musieliśmy jak najszybciej ukryć się przed ciekawskim paparazzi. Wiedziałem, że zrobione zdjęcie stanie się głównym tematem do plotek, dlatego nie chciałem dopuścić do tego, by takich fotografii pojawiło się więcej. Acey nie mogła ucierpieć przez moją nieostrożność. Jej prywatność była zdecydowanie zbyt cenna, by rzucić ją na pożarcie dziennikarskim hienom.
– O co chodzi, Harry? Dlaczego uciekamy? – Krzyczała w biegu.
– Nie możemy dać im się więcej sfotografować – odkrzyknąłem, przyspieszając kroku. – Nie możemy pojawiać się na zdjęciach razem, Lace. Inaczej dziennikarze nie dadzą mi spokoju i zaczną węszyć, chcąc się dowiedzieć, kim jest moja nowa „dziewczyna”. Dla nich nie ma czegoś takiego, jak przyjaźń damsko-męska.
W jednej chwili poczułem, jak dłoń Evans wyswobadza się z mojej. Zdezorientowany zatrzymałem się, nie rozumiejąc, o co chodziło. Rozczarowanie. Ból - to mogłem wyczytać z tych błękitnych, napełnionych łzami tęczówek. Uniosłem brwi, chcąc podejść bliżej, ale dziewczyna zatrzymała mnie ruchem dłoni.
– Nie musisz mówić nic więcej, Harry. Wszystko rozumiem – powiedziała łamiącym się głosem, a po jej policzkach zaczęły spływać pierwsze łzy. Patrzyłem na nią oszołomiony, nie rozumiejąc, co zrobiłem źle. – Spotykanie się ze zwykłą sierotą może cię skompromitować. Dlatego się mnie wstydzisz.
– To nie tak! – Próbowałem zaprzeczyć, ale nastolatka nie dopuściła mnie do głosu.
– Nie martw się. Po prostu pójdę w swoją stronę i nikt nas nie zobaczy – kontynuowała z wymuszonym uśmiechem, chowając ręce do kieszeni fioletowej skóry. – Napisz, gdy dojedziesz do Glasgow, dobrze? Chcę wiedzieć, czy bezpiecznie dotarłeś na miejsce. Być może do zobaczenia, Harry – pomachała na pożegnanie, biegnąc wzdłuż chodnika. Długie, brązowe włosy podskakiwały w rytm kroków, a szczupłe ciało z każdą sekundą nikło z mojego pola widzenia.
Tamtego dnia po raz pierwszy ją zawiodłem. Zadałem ból, choć wcale tego nie chciałem. Zawsze starałem się ją chronić, ale często nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile wylewała przeze mnie łez. Jak bardzo moje czyny raniły jej kruche serce. Uszczęśliwiałem siebie jej kosztem.
Wyciągnąłem telefon, by napisać do, Acey, ale im dłużej wpatrywałem się w niewielki ekran, tym bardziej nie wiedziałem, jakie słowa mógłbym zawrzeć w wiadomości. Że było mi przykro i nie chciałem, by to zabrzmiało w ten sposób? W końcu pragnąłem ją tylko chronić i nie dopuścić do tego, by cały świat poznał jej historię. Robiłem to dla jej dobra, choć mogło tak wcale nie wyglądać.
Spojrzałem w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu mogłem dostrzec damską sylwetkę. Zniknęła, a w mojej głowie nadal tkwiło poczucie winy. Ten wieczór miał się zakończyć zupełnie inaczej. Chciałem zabrać Acey w jakieś ciche, spokojne miejsce, w którym moglibyśmy pobyć z daleka od całego świata.
A teraz?
Teraz zostałem zupełnie sam, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo ją zawiodłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz