„Boję się, że znikniesz, jak
niedokończony sen”
– I co zamierzasz zrobić z tą
informacją?
Z zrezygnowaniem spojrzałem na
Lou, który oparł dłoń o mój bark. Patrzył z troską, która nie potrafiła mnie
podbudować w żaden sposób. Nie umiałem zmrużyć oka, ponieważ myśli ciągle
krążyły wokół Lace i jej przeszłości. Domu dziecka. Opiekuna, który tak bardzo
ją skrzywdził. Rodziców posiadających obecnie szczęśliwą rodzinę. Aaronie. Coś
mi nie pasowało w tej całej układance. Acey pominęła jakiś ważny szczegół z
teraźniejszości. Wciąż nie miałem pojęcia, kto mógł ją bić. Przyjaciel, z
którym mieszkała? A może jakimś cudem dawny opiekun znów dorwał ją w swoje
ręce? Czy to możliwe, żeby to on napadł Lace za pierwszym razem? Nie miałem
zielonego pojęcia. W myślach tkwiło tyle pytań, a na żadne z nich nie znałem
odpowiedzi.
Zerknąłem na skrawek papieru,
trzymany w rękach. Niebieskim długopisem nakreślono na nim ładne, duże litery i
dwie cyfry. Adres rodziców Lacey. Zdobyłem
go dzięki Louisowi, który - o dziwo - wiedział, w którym sierocińcu mieszkała
dawniej Evans. Bez problemu zdobył od jednej z pracujących w nim kobiet adres
biologicznych rodziców dziewczyny. Gdy Boo Bear wyznał mi, że wiedział, iż Lace
jest sierotą - poczułem się urażony. Zabolał mnie fakt, że to nie ja
dowiedziałem się o tym pierwszy. Że to nie mi Lacey zaufała, każąc wszystko
przede mną ukrywać. Teraz jednak wiedziałem, że Lou znał ją wcześniej. Jeszcze
zanim został członkiem One Direction i odwiedzał w Domu Dziecka przyjaciela,
który zmarł w strzelaninie. Nie miał
jednak bladego pojęcia o tym, przez jakie piekło musiała przejść, Acey. Tylko ja o tym wiedziałem.
– Odwiedzę jej rodziców –
powiedziałem w końcu, podnosząc się z kremowej kanapy i chowając kartkę do
kieszeni granatowych dżinsów. – Zrobię to, gdy wrócimy do Londynu. Chcę
wiedzieć, dlaczego ją oddali. Czuję, że był inny powód, niż chęć pozbycia się
kłopotu. Być może prawda będzie mniej bolesna i sprawi, że Lace będzie
cierpiała, choć odrobinę mniej…
– Czy to na pewno w porządku,
Harry? – Usłyszałem wątpliwość w głosie szatyna, ale pozwoliłem mu kontynuować.
– Lace nie wygląda na dziewczynę, która chciałaby żeby ktokolwiek mieszał się w
jej życie…
– Nie widziałeś tego cierpienia w
jej oczach, co ja. Łez, smutku opisanego na każdym skrawku jej twarzy –
zacząłem, przymykając powieki. W wyobraźni odtworzyłem przepełnioną cierpieniem
twarz Lacey, gdy opowiadała mi o tym, co wydarzyło się w Domu Dziecka.
Wiedziałem, że tego widoku nie zapomnę do końca życia. Wciąż nie potrafiłem
zrozumieć, jak ktoś mógł tak bardzo skrzywdzić tę kruchą osobę. Dziewczynę,
która pomimo własnego cierpienia, sprawiała, że czułem się szczęśliwszym
człowiekiem. Pragnęła, bym się uśmiechał, choć sama nie potrafiła przejść przez
życie, nie odwracając się za siebie. Nie powracając do przeszłości. – Pragnę
uśmierzyć jej ból. Sprawić, by potrafiła zaznać, choć odrobiny szczęścia. Ona mnie potrzebuje. Dlatego zrobię
wszystko, by potrafiła z uśmiechem patrzeć w przyszłość.
Nałożyłem płaszcz, obwiązałem
szyję szarym szalikiem i ruszyłem w stronę wyjścia. Obiecałem Evans, że przed
wyjazdem do Glasgow, w którym One Direction miało dać koncert, ostatni wieczór
spędzę właśnie z nią. Dochodziło za piętnaście dwudziesta, co oznaczało, że
miałem równe pół godziny do wyznaczonego spotkania w „Rain Cafe”. Żałowałem, że
sprawa z rodzicami Acey będzie musiała poczekać do mojego powrotu, ale nie
mogłem nic na to poradzić. One Direction i fani byli na pierwszym miejscu.
Reszta musiała po prostu zaczekać.
– Obyś tylko nie pogorszył sprawy
– usłyszałem za plecami głos Lou, ale nie zatrzymałem się.
Wyszedłem z mieszkania, nie
zastanawiając się nad tym, co przyjaciel miał na myśli. Wiedziałem, że był
przeciwny temu, bym złożył wizytę państwu Gallegos, ale nie zamierzałem zmienić
zdania. Czułem, że to mogło pomóc Evans. Jeżeli się myliłem i okaże się, że
prawda była boleśniejsza, niż myślałem - nigdy nie wspomnę Acey o tym, co
zamierzałem zrobić.
♪
Zacisnąłem palce na szklance
ciepłego cappuccino, wyczekująco spoglądając w stronę wejścia. Nim zdążyłem
ukryć się w „Rain Cafe”, zaczęło padać. Niebo wyraźnie spochmurniało, wiatr
kołysał gałęziami drzew, a ludzie biegali po ulicach w poszukiwaniu
schronienia. Bałem się, że Lace nie przyjdzie. I chociaż wcale by mnie to nie
zdziwiło, czułbym się z tym naprawdę źle. Tym bardziej, że będę mógł ją
zobaczyć dopiero za trzy dni.
Zerknąłem w stronę komórki. Żadnej
wiadomości, połączenia. Nic.
Słysząc odgłos dzwoneczków,
zwiastujący nowo przybyłego gościa, z nadzieją zerknąłem w stronę drzwi. Była tam. Rozejrzała się po
pomieszczeniu i dostrzegając mnie, z uśmiechem pomachała w moją stronę,
przechodząc dookoła stolików. Odwzajemniłem gest, z zainteresowaniem
przyglądając się każdemu ruchowi jej ciała. Przyszła, chociaż na zewnątrz lało
jak z cebra. W dodatku uśmiechała się w tak oczarowujący mnie sposób,
sprawiając, że momentalnie zapomniałem o wątpliwościach zaprzątających myśli i
strachu. Prawdę powiedziawszy bałem się tego spotkania. Obawiałem się
zachowania Acey, ponieważ wczorajszego dnia zdradziła mi jedną ze swoich
tajemnic. Szokującą, a zarazem bardzo bolesną. Ale brunetka zdawała się tym nie
przejmować. Jakby cieszyła się, że w końcu komuś o tym opowiedziała. Tym kimś byłam ja.
– Wybacz spóźnienie, Romeo, ale
sam widzisz, co dzieje się na zewnątrz – wzruszyła ramionami, a ja wstałem z
krzesła i wtuliłem ją w swoje ramiona. Pachniała deszczem. – Harry, będziesz
cały mokry. Głupku!
– To nie ma znaczenia – oznajmiłem,
a Evans wybuchnęła szczerym śmiechem, który rozbrzmiał w mych uszach, niczym najpiękniejsza
melodia.
W końcu się od niej oderwałem,
prosząc kelnera o drugą szklankę z cappuccino. Wpatrywałem się w bladą,
szczupłą twarz dziewczyny, a me serce ogarnął smutek. Miałem ochotę ponownie
przytulić ją do siebie i nigdy więcej nie puścić. Chciałem chronić ją w każdej
sekundzie swojego życia, sprawiać, by wszystkie myśli związane z przeszłością
odpływamy statkiem w daleki rejs i ginęły gdzieś po drodze.
Zawsze pragnąłem chronić Lacey przed bólem, by nie musieć więcej
patrzeć na jej łzy. Czy można nazwać egoistą kogoś, kto byłby w stanie przejąć
cierpienie kochanego człowieka na siebie? Wydaje mi się, że nie. Tak po prostu
działa miłość. Gdybym potrafił wtedy
zrozumieć swoje uczucia, nigdy nie wbiłbym noża w kruche serce Lace. Dziś tego
żałowałem. Jak niczego innego na świecie.
Kelner postawił na stoliku
szklanką, odrywając mnie od rozmyślań. Podziękowałem mu niepewnym uśmiechem,
dostrzegając zaciekawione spojrzenie błękitnookiej. Najwyraźniej musiała coś
mówić, problem w tym, że nie miałem pojęcia, na jaki temat.
– Jak ja kocham cappuccino –
oznajmiłem, z uśmiechem przykładając usta do szklanki i mocząc usta w ciepłej
cieczy.
– Nie udawaj, że mnie słuchałeś –
odparła spokojnie Evans, nachylając się nad stolikiem. – Wiem, o czym teraz
rozmyślasz. Nie opowiedziałam ci o swojej przeszłości, byś się teraz
zamartwiał, czy nade mną litował. Nie zniosłabym tego, Harry. To miłe, że się
przejąłeś, ale nie wracajmy do tego. Cieszmy się chwilą, dopóki jest to
możliwe. Dobrze?
Przytaknąłem, choć wiedziałem, że
nie będę w stanie o tym zapomnieć. Lacey znaczyła dla mnie zdecydowanie zbyt
wiele, bym mógł to wszystko rzucić w niepamięć. Tym bardziej, że jej słowa
odbijały się echem w mojej głowie.
„Nie miałam odwagi nikomu powiedzieć o tym, co mi robił. Wstydziłam
się. Najgorsze było to, że każdej nocy było tak samo. Marzyłam, że tym razem
nie przyjdzie, ale on zawsze przychodził. Patrzył na mnie z tym ohydnym uśmieszkiem,
wiedząc, że byłam bezradna. W końcu przestałam walczyć, przyjmując wszystko
jako swoją karę. Gwałcił mnie przy Lindsey, a ona udawała, że śpi…”.
Przymknąłem na chwilę powieki, by
móc, choć na chwilę zapomnieć o słowach Acey. Myśl, że nie będę mógł jej
zobaczyć przez następne trzy dni doprowadzała mnie do szału. Co, jeśli w tym
czasie znów ją ktoś napadnie? Albo nagle zniknie, nie pozostawiając po sobie
najmniejszego śladu? Bałem się, że przez ten czas mogło wydarzyć się coś złego.
Bałem się, że już więcej jej nie zobaczę.
W ciszy upiłem kolejny łyk
ciepłego napoju, gdy poczułem delikatną dłoń Lacey na swojej. Postawiłem
szklankę na miejsce, spoglądając na twarz dziewczyny. Emanował z niej spokój.
Po dawnym zamyśleniu, strachu, czy też smutku nie pozostał ślad. Martwiło mnie
to. Zachowanie Lace zmieniło się z dnia na dzień, a jej pojedyncze słowa dawały
mi powody do strachu. Czasami odnosiłem wrażenie, że widzę ją po raz ostatni.
Po każdym spotkaniu, w głębi duszy odczuwałem strach, że mogłem jej już nie
zobaczyć.
Głośno westchnąłem, kładąc wolną
dłoń na jej i mocno ją przyciskając. Nie potrafiłem zrozumieć uczuć, które mną
zawładnęły. Naprawdę się bałem. W
pojedynczych słowach brunetki doszukiwałem się najczarniejszych scenariuszy.
– Lacey… czy, gdyby działo się w
twoim życiu coś naprawdę złego, powiedziałabyś mi? – Spytałem z nadzieją,
wpatrując się w jej delikatne palce. – Jesteś w stanie obiecać, że nic nas nie
rozdzieli? Bo wiesz… Ty też jesteś taką moją gwiazdą. Tylko dzięki tobie nie
siedzę teraz samotnie w pokoju i nie rozmyślam o tym, jaki jestem beznadziejny,
ponieważ pozwoliłem odejść kobiecie, którą kocham. To ty sprawiłaś, że uczę się
żyć od nowa.
Patrzyłem jak wstaje, zdejmuje coś
z szyi i obchodzi mnie od tyłu. Po chwili poczułem, jak zawiesza ową rzecz na
moim karku, po czym przytuliła mnie z całej siły, kładąc głowę na moim
ramieniu. Zaskoczony tym śmiałym gestem, spuściłem wzrok, wsłuchując się w jej
cichy, melodyjny głos.
– Dzięki temu zawsze będę przy
tobie. Bez względu na to, co się stanie. Proszę, noś to i nigdy o mnie nie
zapomnij. Wtedy będę szczęśliwa.
Ułożyłem dłonie na jej ramionach,
czując, jak po moim policzku spływały łzy.
Nie potrafiła obiecać, że nic nas nie rozdzieli. Nie mogła tego
zrobić, ponieważ złamałaby tę obietnicę. Wtedy tego nie wiedziałem, ale teraz
wiem. I rozumiem, dlaczego tego nie zrobiła. Zjawiłem się w odpowiednim miejscu
i czasie, by wkrótce zniszczyć to wszystko przez własną głupotę. Jak mogłem
pozwolić Caroline ponownie namieszać w moim życiu?
Nagle poczułem blask fleszy, który
wycelował wprost na nas. Zaskoczony
patrzyłem na szybę, zza której wyłaniała się męska postać, fotografująca naszą
dwójkę. Lacey odsunęła się jak oparzona, zupełnie nie wiedząc, co robić. Sam
zapomniałem o tym, że byłem sławny i wcześniej, czy później ktoś zainteresuje
się dziewczyną, z którą przechadzałem się po ulicach Londynu. Nawet nie
starałem się ukrywać w żaden sposób, przez co stanowiliśmy z Lacey łatwy cel.
Jak mogłem o tym nie pomyśleć? Gdy media będą chciały wtargnąć w życie Lace…
nie odpuszczą, dopóki nie znajdą czegoś szokującego na jej temat. Nie mogłem
jej na to narazić.
– Chodźmy – złapałem dziewczynę za
rękę, stanowczo kierując w stronę tylnego wyjścia. Wcześniej nałożyłem na
ramiona płaszcz, nie tracąc czasu na zapięcie go. Musieliśmy jak najszybciej
ukryć się przed ciekawskim paparazzi. Wiedziałem, że zrobione zdjęcie stanie
się głównym tematem do plotek, dlatego nie chciałem dopuścić do tego, by takich
fotografii pojawiło się więcej. Acey nie mogła ucierpieć przez moją
nieostrożność. Jej prywatność była zdecydowanie zbyt cenna, by rzucić ją na
pożarcie dziennikarskim hienom.
– O co chodzi, Harry? Dlaczego
uciekamy? – Krzyczała w biegu.
– Nie możemy dać im się więcej
sfotografować – odkrzyknąłem, przyspieszając kroku. – Nie możemy pojawiać się
na zdjęciach razem, Lace. Inaczej dziennikarze nie dadzą mi spokoju i zaczną
węszyć, chcąc się dowiedzieć, kim jest moja nowa „dziewczyna”. Dla nich nie ma
czegoś takiego, jak przyjaźń damsko-męska.
W jednej chwili poczułem, jak dłoń
Evans wyswobadza się z mojej. Zdezorientowany zatrzymałem się, nie rozumiejąc,
o co chodziło. Rozczarowanie. Ból - to
mogłem wyczytać z tych błękitnych, napełnionych łzami tęczówek. Uniosłem brwi,
chcąc podejść bliżej, ale dziewczyna zatrzymała mnie ruchem dłoni.
– Nie musisz mówić nic więcej,
Harry. Wszystko rozumiem – powiedziała łamiącym się głosem, a po jej policzkach
zaczęły spływać pierwsze łzy. Patrzyłem na nią oszołomiony, nie rozumiejąc, co
zrobiłem źle. – Spotykanie się ze zwykłą sierotą może cię skompromitować.
Dlatego się mnie wstydzisz.
– To nie tak! – Próbowałem
zaprzeczyć, ale nastolatka nie dopuściła mnie do głosu.
– Nie martw się. Po prostu pójdę w
swoją stronę i nikt nas nie zobaczy – kontynuowała z wymuszonym uśmiechem,
chowając ręce do kieszeni fioletowej skóry. – Napisz, gdy dojedziesz do
Glasgow, dobrze? Chcę wiedzieć, czy bezpiecznie dotarłeś na miejsce. Być może
do zobaczenia, Harry – pomachała na pożegnanie, biegnąc wzdłuż chodnika.
Długie, brązowe włosy podskakiwały w rytm kroków, a szczupłe ciało z każdą
sekundą nikło z mojego pola widzenia.
Tamtego dnia po raz pierwszy ją zawiodłem. Zadałem ból, choć wcale
tego nie chciałem. Zawsze starałem się ją chronić, ale często nie zdawałem
sobie sprawy z tego, ile wylewała przeze mnie łez. Jak bardzo moje czyny raniły
jej kruche serce. Uszczęśliwiałem siebie jej kosztem.
Wyciągnąłem telefon, by napisać do,
Acey, ale im dłużej wpatrywałem się w niewielki ekran, tym bardziej nie
wiedziałem, jakie słowa mógłbym zawrzeć w wiadomości. Że było mi przykro i nie
chciałem, by to zabrzmiało w ten sposób? W końcu pragnąłem ją tylko chronić i
nie dopuścić do tego, by cały świat poznał jej historię. Robiłem to dla jej
dobra, choć mogło tak wcale nie wyglądać.
Spojrzałem w miejsce, w którym
jeszcze chwilę temu mogłem dostrzec damską sylwetkę. Zniknęła, a w mojej głowie
nadal tkwiło poczucie winy. Ten wieczór miał się zakończyć zupełnie inaczej.
Chciałem zabrać Acey w jakieś ciche, spokojne miejsce, w którym moglibyśmy
pobyć z daleka od całego świata.
A teraz?
Teraz zostałem zupełnie sam,
zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo ją zawiodłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz