15.07.2012

Rozdział dziewiąty

Jeśli mógłbym mieć jedno życzenie, chciałbym Cię mieć przy moim boku

Ostatni raz spojrzałem na fotografię, drąc ją na maleńkie kawałeczki, bym po chwili mógł obserwować, jak ginie w płomieniach dużego, marmurowego kominka. Wierzchem dłoni otarłem pojedynczą łzę, która spłynęła po mym zimnym policzku i uniosłem delikatnie kąciki ust.
Podczas gdy Louis wybrał się z chłopakami na zakupy, postanowiłem uporządkować swoje życie. Raz na zawsze zapomnieć o Caroline Flack i wyrzucić ją z wspomnień, które nie pozwalały mi zrobić krok naprzód. Jakaś cząstka mnie wciąż ją kochała, ale miałem dość życia złudzeniami. Na Internecie pojawiało się coraz więcej zdjęć, w którym dostrzegałem radosną twarz Carrie przy boku nowego chłopaka. Mężczyzny starszego od niej o dwa lata. Najwyraźniej tego potrzebowała. Wyglądała na szczęśliwą. Nieważne, że to nie ja trwałem przy jej boku. Nie mogłem trzymać jej za dłoń, przytulać. „My” byliśmy jedynie krótką chwilą, której nie dane było trwać dłużej. Ja kochałem, ona udawała. Cierpiałem, Flack układała sobie życie od nowa. Jednak cieszyłem się jej szczęściem. Naprawdę. W miłości najwyraźniej chodziło o to, by pozwolić ukochanej osobie odejść, gdy tego pragnęła. I mimo wszystko cieszyć się jej szczęściem. Nawet wtedy, gdy walczyło się ze złamanym sercem. Czyż nie?
Dlatego postanowiłem zapomnieć. Raz, na zawsze. Wyrzucić pierwszą miłość z serca i rozglądać się dookoła. Kroczyć przez życie z uśmiechem.
Lacey zawsze powtarzała, żebym się uśmiechał. Mówiła, bym pozwolił komuś zakochać się w swoim uśmiechu. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w tamtej chwili miała na myśli siebie. Dawała jasne sygnały, a ja nie potrafiłem ich odczytać w odpowiedni sposób. Naprawdę byłem ślepy.
Chciałem się znów zakochać. Ale tym razem z wzajemnością. Bez żadnych kłamstw, mydlenia oczu. Największy ból sprawiał fakt, że ktoś udawał miłość. Caroline udawała, dlatego tak bardzo cierpiałem.
Tak naprawdę to dzięki Lacey chciałem zacząć wszystko od początku. Z daleka od raniących mnie wspomnień i dołujących myśli. To ona sprawiała, że zapominałem i cieszyłem się chwilą. Pragnąłem być dla niej oparciem, ponieważ ona była moim. I, choć wciąż miała przede mną tajemnice, wierzyłem, że pewnego dnia będzie w stanie w pełni mi zaufać. Nie zamierzałem łatwo odpuścić. Poza tym mieliśmy mnóstwo czasu na poznanie się, prawda? Pośpiech nie był potrzebny.
– Od dziś nie będę pamiętać – powiedziałem pewnym tonem, patrząc na unoszące się w górę płomienie, które doszczętnie zniszczyły ostatnią fotografię, jaka mi pozostała. – Od dziś nauczę się, jak żyć bez ciebie, Caroline. Bez wspomnień. Nie będę już więcej przez ciebie płakał. Nigdy.
Nienachalny dzwonek do drzwi skutecznie oderwał mnie od rozmyślań. Ruszyłem w ich stronę, a moje serce zaczęło bić w przyspieszonym tempie, sprawiając, że na twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech. Wiedziałem, kto stał w wejściu i to napawało mnie jeszcze większym szczęściem. Całkowicie zapomniałem o stanie podgorączkowym, przez który Louis kazał mi zostać w domu. Nie zamierzałem się posłuchać. Lacey wczoraj wspominała, że chciała mnie dokądś zabrać i zamierzałem z nią wyjść, choćby nie wiem, co. Nawet, gdybym mdlał po drodze, gorączka dawałaby o sobie znać - zamierzałem udawać, że byłem w pełni zdrowy.
Przeczesałem niesforne loki i uchyliłem drzwi, dostrzegając uradowaną twarz Lacey. Jej błękitne oczy spoglądały na mnie z niesamowitą czułością… Naprawdę uwielbiałem jej towarzystwo. I choć nieco niepokoiła mnie jej zmiana i fakt, że to pragnęła spędzać ze mną więcej czasu, nie odezwałem się na ten temat ani słowem. Nie chciałem jej spłoszyć. W końcu dopiero, co udało mi się ją do siebie przekonać.
– Jestem w pełni zdrowy i gotowy do wyjścia – odparłem, przykładając dwa palce do czoła i promiennie się uśmiechając. – To gdzie mnie zabierasz?
Przyglądała mi się uważnie, jakby chcąc coś dostrzec. Być może domyśliła się, że nie byłem do końca zdrowy, ale nic nie powiedziała. Tylko zmierzwiła mi włosy, rozwalając wcześniejszy ład i skład, przez co musiałem wyglądać w jej oczach śmiesznie.
– Od wczoraj lubisz psuć mi fryzurę. To bardzo nie ładnie z twojej strony – odparłem, z wyrzutem przeczesując przydługą grzywkę i marszcząc brwi. – Takie to zabawne? – Uniosłem brew, widząc, jak chichocze pod nosem.
Nie przypominała Lacey, którą spotkałem po raz pierwszy na komisariacie. Ani tą, którą widywałem na moście Westminsterskim. Była jakby radośniejsza, pełniejsza życia. Jej oczy lśniły ze szczęścia, na ustach pojawiał się szczery uśmiech. Wyglądała naprawdę pięknie. Sprawiała, że i ja czułem się szczęśliwy. W tamtej chwili nie miałem bladego pojęcia, że za jej zachowaniem coś się kryło. Coś, co miało mi ją odebrać na zawsze. Udawała, że wszystko było w porządku, a tak naprawdę bała się. Dziś wiem, że chciała spędzić ostatnie chwile ze mną. Przynajmniej wtedy tak myślała.
– Oczywiście, że zabawne – przytaknęła głową, by po chwili znów rzucić się do ataku na moje włosy.
Tym razem zrobiłem jednak skuteczny unik, pospiesznie chwytając ją za nadgarstki i przyciągając bliżej siebie. Nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry. Wpatrywałem się w oszołomione, błękitne tęczówki z szerokim uśmiechem, czując jej nierównomierny, ciepły oddech na szyi. Stała nieruchomo, nie spuszczając wzroku, a na moją twarz wtargnął szczery uśmiech. Nic nie mówiliśmy. Po prostu wpatrywaliśmy się w siebie, analizując każdy szczegół naszych twarzy. Czułem jej ciepłą, przyjemną w dotyku skórę i zdałem sobie sprawę, że wcale nie chciałem jej puszczać.
Przeniosłem wzrok na pełne, zaróżowiane usta, które były lekko uchylone. Na bladych policzkach dziewczyny wtargnęły rumieńce, a nogi jakby się pode mną ugięły. Serce przyspieszyło rytmu, ciało przeszyła kolejna fala gorąca. To były niesamowite, a zarazem nieznane mi dotąd uczucia. Uwielbiałem je.
– Słońce, nie czerwień się na mój widok – odparłem zaczepliwie, puszczając dziewczynę i odganiając od siebie nadmiar uczuć, od których zakręciło mi się w głowie.
Lace zrobiła naburmuszoną minę, krzyżując dłonie na piersiach. Wyglądała słodko, a zarazem zabawnie. Długie kosmyki ciemnych, prostych włosów opadały na jej szczupłe ramiona, okalając ładną, delikatną twarz. Na lewym policzku widniała niewielka blizna po ostatnim pobiciu. Pozostałe obrażenia zniknęły albo zostały ukryte pod dobrze dopasowanym podkładem. Stawiałem na to pierwsze, bowiem nigdy nie widziałem chociażby tuszu na rzęsach Acey. Zawsze wyglądała naturalnie z rozpuszczonymi kaskadami włosów, bluzie z kapturem, obtartymi dżinsami i czerwonymi trampkami. Nie musiała pokazać ani milimetra ciała, by wyglądać pięknie i przyciągać uwagę. Dla mnie była wyjątkowa. Wyglądała uroczo w przydużych, sportowych ubraniach.
– Idziemy do London Eye – poinformowała, zupełnie ignorując moje wcześniejsze słowa. Wcisnęła dłonie do kieszeni czarnej bluzy z białym napisem „This is life?” i skierowała się w stronę wyjścia. Tym razem zaopatrzyła się w czerwoną, skórzaną kurtkę, którą i tak nosiła rozpiętą. Byłem ciekaw, jakim cudem nie leżała jeszcze w łóżku z gorączką.
Pospiesznie chwyciłem za płaszcz i wybiegłem na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
Chociaż wielokrotnie bywałem w London Eye, czułem, że będzie to niezapomniany dzień. Mogłem nawet pokusić się o stwierdzenie, że każda chwila spędzona przy boku Acey była wyjątkowa. Nigdy nie potrafiłem do końca nacieszyć się jej obecnością, uśmiechem. Poznawałem ją coraz bardziej, zatapiając się w naszym uczuciu. Z początku było pięknie. Potem zaczęły się schody i zacząłem ją ranić. Nie byłem jej wart. Trzeciej szansy miałem nie otrzymać…


Przepuściłem Lacey, która z obrażoną miną weszła do obszernej, szarej kabiny Londyńskiego Oka i sam znalazłem się w środku. Na szczęście udało nam się trafić na zupełnie pustą kapsułę, dzięki czemu mogliśmy nacieszyć się własnym towarzystwem. Narwane fanki to zdecydowanie ostatnia rzecz, o której marzyłem w obecnej chwili.
Przystanąłem obok niewzruszonej brunetki, głośno wzdychając. Była zła, ponieważ to ja zapłaciłem za bilety. Powtarzała, że chociaż raz chciała wszystko załatwić samodzielnie i sprawić, bym niczym nie zawracał sobie głowy. Nie wiedziałem, skąd mogło jej przyjść do głowy, że się na coś takiego zgodzę. Nigdy nie pozwalałem dziewczynie za siebie płacić i chociaż nie byłem teraz na randce, a zwykłym, przyjacielskim wypadzie - ta zasada wciąż obowiązywała. Tym bardziej, że Acey potrzebowała pieniędzy.
Oparłem się metalową poręcz, spoglądając na miasto. Uwielbiałem patrzeć na nie z Londyńskiego Oka. Wyglądało jeszcze piękniej, niż zwykle.
– Przyprowadziłaś mnie tutaj, żeby się nade mną znęcać, nic nie mówiąc? – Spytałem z wyrzutem, robiąc duży krok w stronę dziewczyny. Staliśmy teraz ramię w ramię, ale ona nawet nie drgnęła. – Lace. Twoja obecność mi wszystko wynagradza. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje, naprawdę.
– Ale to ja cię tutaj zaprosiłam – zauważyła, spuszczając głowę. Czuła się niezręcznie z powodu takiej błahostki. Wyglądała na smutną, a moje serce ścisnęło się na ten widok. Dlaczego zachowywała się w taki sposób? – Schowałam te pieniądze na wyjątkową okazję. Ponieważ taka się już nie wydarzy. A to ty zapłaciłeś…
Przyglądałem jej się w milczeniu, próbując zrozumieć. Odnosiłem wrażenie, że ukrywała przede mną coś bardzo ważnego. Dlatego udawała szczęśliwą, próbując sprawić, bym i ja mógł, choć na chwilę zapomnieć o tym, co sprawiało ból. I chociaż czułem, jak robiło mi się gorąco, a temperatura wzrastała, niczego nie mówiłem, nie chcąc zniszczyć tej chwili. Ponieważ byliśmy tylko my. Mnóstwo niedopowiedzeń, tajemnic i uczuć, o których wcześniej nie miałem pojęcia.
– Przeżyjemy wspólnie wiele wyjątkowych chwil, Lace – odezwałem się, spoglądając na przechadzających się po dzielnicy ludziach, którzy robili się coraz mniejsi w moich oczach, im wyżej kapsuła się unosiła.
Acey patrzyła przed siebie z przerażającą pustką w oczach. Zaciskała dłonie na poręczy, próbując ukryć napływające do oczu łzy. Zdziwiony tym widokiem, wyprostowałem się, unosząc wysoko brwi.
Lacey raz była szczęśliwa, by nagle znów posmutnieć. Zdarzało się to w chwilach, w których najmniej się tego spodziewałem. Dlatego często musiałem uważać na to, co mówiłem. O jej rodzicach, życiu, swojej rodzinie. Próbowałem jej nie ranić, okazując całkowite wsparcie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że każdy pojedynczy gest w jej stronę dawał nadzieję. Kochała mnie, a ja nie potrafiłem tego dostrzec.
Nie mogąc dłużej znieść niepokojącej ciszy, obszedłem Evans od tyłu i objąłem ją ramieniem. Wtuliłem twarz w jej miękkie, delikatne włosy, które pachniały wanilią. Wzdrygnęła się, zszokowanym wzrokiem patrząc przed siebie.
Oparłem głowę na jej szczupłym ramieniu, a serce przyspieszyło rytm. Bynajmniej nie było to spowodowane gorączką, która nie dawała za wygraną. To Lacey sprawiała, że zachowywało się w nienaturalny dla siebie sposób.
To dla niej biło moje serce. Wiedziało już o tym w tamtej chwili. Nawet wcześniej. Dlaczego więc wmawiałem sobie, że to nic nie znaczyło? Dlaczego uparcie trwałem w przekonaniu, że pragnąłem być jedynie z Caroline?
– Przykro mi z powodu tego, co cię spotkało, Lacey – wyszeptałem, a w mych oczach zalśniły łzy. Tak bardzo pragnąłem wziąć na siebie, choć odrobinę jej cierpienia. Zrozumiałem, co czuł Louis, gdy nie mógł mnie w żaden sposób pocieszyć. Przechodziłem przez to samo. – Tak bardzo chciałbym, żeby uśmiech nigdy nie znikał z twojej twarzy. Żeby cierpienie raz na zawsze cię opuściło i zastąpiło je szczęście. Widzę, jak cierpisz, tłumiąc w sobie wszystkie emocje. Chcesz, bym się uśmiechał, nie wiedząc, że ja pragnę tego samego dla ciebie…
– Harry… – uniosła na mnie błękitne, pełne zaskoczenia tęczówki, a ja przymknąłem powieki, mocniej ją przytulając.
Czułem się tak, jakby cierpienie Lacey było moim. Nie mogłem tego racjonalnie wyjaśnić, ale to prawda. Bolał mnie fakt, że nie potrafiła mi w pełni zaufać i zrzucić z siebie odrobiny bólu poprzez wyżalenie. Chciałem jej pomóc w uniesieniu ciężaru, który zrzucała na swoje barki. Zależało mi na tym, by przestała się bać i dostrzegła we mnie kogoś bliskiego. Zdałem sobie sprawę z tego, że pragnąłem być jej gwiazdą. Rozświetlającą każdą mroczną chwilę i sprawiającą, że na jej twarzy pojawiał się szczery uśmiech.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje w twoim życiu, ale widzę, że cierpisz. Chciałbym ci pomóc, ale mi to uniemożliwiasz – mówiłem, a po policzkach spłynęły pierwsze łzy. – I choć tego nie chcesz, cierpię razem z tobą. Nie wiem, dlaczego znalazłaś się w Domu Dziecka, ale jesteś najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Twoi rodzicie stracili cenny skarb. To ty sprawiłaś, że przestałem cierpieć z powodu Caroline. Dzięki tobie zapominam i staram się unicestwić ból. Dlaczego nie możesz pozwolić mi na to samo?
– Nie chcieli mnie – wyznała, zaciskając dłonie na mojej ręce. – Przeszkadzałam im. Wiem, kim są moi rodzice, Harry. Widziałam ich. Tworzą szczęśliwą rodzinę. Mają kilkuletnią córkę. Po prostu mnie nie chcieli…


Wieczorny deszcz bębnił o szyby czerwonego autobusu, wystukując rytmicznie nieznaną melodię. Krople bezbarwnej cieczy malowały piękne obrazy, pobudzając moją wyobraźnię.
Siedziałem z zarzuconym na głowie kapturem, wyglądając przez dużą, szklaną taflę i obserwując panujący dookoła mrok. Lacey siedziała obok, opierając głowę na moim ramieniu. Spała. Przeniosłem wzrok na jej spokojną, bladą twarz. Choć zależało mi na poznaniu prawdy, nie czułem się najlepiej, wiedząc, przez co musiała przejść. Gdy tylko opuściliśmy London Eye, podążyłem za Lace w ciche, ustronne miejsce, znajdujące się w dzielnicy Lambeth. Przysiedliśmy na poniszczonej, starej ławce, a ona zaczęła mówić. Pierwszy raz opowiedziała mi kawałek swojego życia, a ja czułem się tak, jakbym miał do czynienia z dziewczyną, która przechodziła przez prawdziwe piekło. I tak też było. Wówczas, gdy rodzice Acey układali sobie życie na nowo, ona męczyła się w Domu Dziecka.
Wydawało mi się, że w takich ośrodkach dzieciom żyło się dobrze. A już z pewnością lepiej, niż w domu przepełnionym przemocą, alkoholem, głodem. Nie miałem pojęcia, czy tylko Evans spotkała się z tym pierwszym ze strony dawnego opiekuna, czy inne dzieciaki żyły w podobnych warunkach.
„Często uciekałam z ośrodka, chcąc się od niego uwolnić. Ale zawsze mnie odnalazł. On, albo policja. Nie miałam odwagi nikomu powiedzieć o tym, co mi robił. Wstydziłam się. Najgorsze było to, że każdej nocy było tak samo. Marzyłam, że tym razem nie przyjdzie, ale on zawsze przychodził. Patrzył na mnie z tym ohydnym uśmieszkiem, wiedząc, że byłam bezradna. W końcu przestałam walczyć, przyjmując wszystko jako swoją karę. Gwałcił mnie przy Lindsey, a ona udawała, że śpi. Nie winiłam jej za to. Bała się równie mocno, jak ja. Dlatego cieszyłam się, gdy mogłam opuścić ten cholerny sierociniec. Wtedy na swojej drodze spotkałam Aarona. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Tak bardzo mi pomógł… Wiem jednak, że nigdy nie wymarzę z pamięci tej ohydnej, zarośniętej twarzy. Ogromnych łap na moim ciele. Nazywał się Ed Welley i był moim opiekunem”.
Zacisnąłem pięści, wspominając zwierzenie brunetki. Tak bardzo pragnąłem wierzyć, że życie Lace nie było takie złe, na jakie wyglądało, ale po tych słowach nie miałem żadnych wątpliwości. Nie potrafiłem wyobrazić sobie, Lacey przerażonej, czekającej na opiekuna każdej nocy i uciekającej myślami w inny, lepszy świat. Unikającej policji, nie chcąc wracać do sierocińca. To musiało być straszne. Teraz rozumiałem, dlaczego bała się mi zaufać. Rozumiałem ją bardziej, niż kiedykolwiek. I chociaż nie miałem pojęcia, kim był Aaron, wierzyłem, że Acey znalazła się w dobrych rękach. To on jej pomógł i byłem mu za to dozgonnie wdzięczny.
Wplątałem palce pomiędzy jej, delikatnie opierając głowę na brązowych włosach. Zupełnie zapomniałem o gorączce, która musiała spaść jakiś czas temu. Ani przez sekundę nie pomyślałem też o Caroline, co było czymś zaskakującym.
Za to nie potrafiłem pozbyć się myśli, krążących wokół Lace i Domu Dziecka. Tego, z czym musiała się zmagać. Czułem, że obecne życie mojej towarzyszki również nie było kolorowe. Zwierzyła mi się z przeszłości, nie uchylając chociażby rąbka teraźniejszości. Z jakiegoś powodu unikała tematu pobić.
– Dziękuję za to, że mi zaufałaś – wyszeptałem bardziej sam do siebie, wpatrując się w puste siedzenie przede mną. – Od dziś będę sprawiał, że na twojej twarzy będzie gościł uśmiech. Będę twoją gwiazdą, Lacey. Aniołem stróżem, który nie pozwoli ciebie skrzywdzić. Już nigdy.

Chodź, bądź moim sercem.

2 komentarze:

  1. eee,aaaa,ooo,mmm,bbb,vvv,,,nggtrtklmljh76e5r76e5ygfytdghvghcgfcvhbgcgfcghcvdxd super!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super piszesz, wciąga bardzo, jeden z najlepszych jakie czytałam. Mega jest! :D Podziwiam talent autorki. Naprawdę dziwię się, dlaczego jest tak mało komentarzy pod rozdziałami :-/ Xoxo

    OdpowiedzUsuń