16.07.2012

Rozdział czternasty

„Nawet nie wiesz, że ona płacze przez każde twoje spojrzenie”

Zatrzymałem się przed dużym, ładnym mieszkaniem z zadbanym ogrodem. Od posiadłości oddzielała mnie żelazna brama, którą mogłem przejść jedynie za pozwoleniem domowników. Przez moment wpatrywałem się na biegającego po wolności Dogowi Niemieckiemu, którego czarna sierść błyszczała przy delikatnych promieniach słońca. Zwierze zainteresowało się mną tylko na chwilę i wróciło do swoich zajęć, jakby stwierdziło, iż nie byłem żadnym zagrożeniem. Musiałem przyznać, że ulżyło mi, bowiem nie chciałbym zostać zaatakowany przez takiego giganta. Ponadto miałem jeszcze czas, by podjąć decyzję.
Porozmawiać z rodzicami Lacey, czy też nie?
Nie wiedziałem, czy postępowałem słusznie, ale nie potrafiłem zrozumieć, jak tak dobrze usytuowani ludzie mogli porzucić własne dziecko. Pieniądze na pewno nie odgrywały w tym żadnej roli, więc o co mogło chodzić? Jedynym wyjściem na poznanie prawdy było wejście do środka. I chociaż nie miałem pewności, czy ta rodzina będzie chciała ze mną porozmawiać, miałem jednak nadzieję, iż czegoś się dowiem.
Nim jednak przyszedłem pod ten adres, odwiedziłem sierociniec, w którym wychowywała się Evans. Gdy tylko przekroczyłem próg tego miejsca, przed oczami miałem sytuację, o jakiej opowiedziała mi przyjaciółka. Patrząc na te wszystkie dzieci nie mogłem uwierzyć, że któremuś z nich również mogłoby się stać coś równie okrutnego. Chęć odnalezienia dawnego opiekuna Acey była ogromna. Miałem wielką ochotę rozszarpać go własnymi rękoma, obwiniać dyrektora placówki, o to, że był taki nieodpowiedzialny. W końcu powinien zapewniać bezpieczeństwo tym wszystkim niewinnym istotą!
Okazało się jednak, że nie mogłem się spotkać z dawnym opiekunem Evans. Ed Weeley bowiem popełnił niecały rok temu samobójstwo, nim policja zdążyła zadać mu zarzuty o pedofilię. Wiedziałem, że dla Lace będzie to uspakajająca wiadomość. Ten bydlak zasługiwał na śmierć za to, co robił. Miałem ogromną nadzieję, że smażył się w piekle i odczuwał tak ogromny ból, jak Lacey, gdy ją gwałcił.
Zacisnąłem pięści na wspomnieniu jej historii, a w oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Chociaż nie widziałem się z nią od ostatniej rozmowy, nie przestało mi na niej zależeć. Wiele razy wybierałem jej numer, jednak nigdy nie odważyłem się na ostateczną rozmowę. Zresztą, i tak nie miałem pewności, że odbierze. Dlatego przybyłem tu, by zabić czas i dowiedzieć się prawdy, którą bała się usłyszeć Acey. Nie znała jej, a mimo to założyła, że rodzice po prostu pozbyli się kłopotu, jakim dla nich była. Wiedziała, gdzie mieszkali ludzie, z którymi łączyły ją więzy krwi, ale nie odważyła się, by do nich przyjść i porozmawiać.  Jednak wcale się temu nie dziwiłem, bowiem sam nie wiedziałem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji.
Dlatego postanowiłem dowiedzieć się prawdy za nią. Dla niej. Może okaże się mniej boleśniejsza, niż jej własne wyobrażenia? Miałem taką nadzieję.
Nacisnąłem na magnetofon, a ogromny pies momentalnie znalazł się przy bramie z zaciekawieniem mi się przyglądając i poszczekując od czasu do czasu. Po chwili dostrzegłem małą, jasnowłosą dziewczynkę o dwóch, długich warkoczach. Ubrana była w różową sukienkę z falbankami i wesoło podskakiwała w moją stronę z szmacianą lalką w dłoni. Tuż za nią niepewnie kroczyła niska kobieta w kuchennym fartuchu, ciemnobrązowych włosach sięgających nieco przed ramiona. Chociaż była niska, miała dosyć szerokie biodra, ale jak na matkę wyglądała całkiem dobrze. Tak… normalnie.
– Cześć. Jestem Lolly, mam siedem lat  i bardzo lubię kucyki. A ty?
Z uśmiechem popatrzyłam na dziewczynkę, która wpatrywała się we mnie dużymi, ciemnobrązowymi oczyma. Miała dosyć nietypową urodę, nieco ciemniejszą karnację i bardzo długie rzęsy. Wyglądała zupełnie inaczej, niż Lacey. Nie potrafiłem dostrzec między nimi chociażby niewielkie podobieństwo. Nic.
– Jestem Harry. Bardzo miło mi cię poznać, Lolly – uśmiechnąłem się przez bramę, a siedmiolatka z radością przytuliła lalkę, spoglądając ukradkiem w stronę kobiety, która kroczyła w naszą stronę.
– W czym mogę panu pomóc? – zapytała nieufnie, uważnie przyglądając się mojej twarzy. Z początku wyglądała dosyć surowo, mierząc mnie przenikliwymi, błękitnymi tęczówkami, jednak po chwili uniosła wysoko brwi, otwierając wejście do posesji. – Harry Styles? Członek One Direction? Czy ja naprawdę dobrze widzę?
– Łał! Widziałam cię w telewizji! – oznajmiła nagle blondyneczka, łapiąc mnie za dłoń i posyłając promienny uśmiech. Była naprawdę urocza. – Ale i tak zostaniesz moim kolegą, prawda? Lacey chciałaby się  z tobą napić herbaty.
Wzdrygnąłem się na wypowiedziane przez dziewczynkę imię, posyłając pytające spojrzenie w stronę pani domu. Przez moment myślałem, że się przesłyszałem, jednak, gdy kobieta wyjaśniła, że tak nazywa się lalka córki, pozbyłem się wątpliwości. Wydało mi się nawet, że na tej jasnej, delikatnej twarzy pojawił się ból. Jakby to imię wywoływało w niej wspomnienia.
– Przyszedłem tutaj w pewnej sprawie. Czy mógłbym z panią porozmawiać? – spytałem niepewnie, spoglądając w stronę domu.
Grace, choć nieufnie, zaprosiła mnie do środka. Już po chwili siedziałem w przytulnym, jasnym pokoiku o żółtych ścianach i tego samego koloru sofie. Przez okno wpadały jasne promienie słoneczne, oświetlając szklany stolik, stojący tuż naprzeciwko mnie. Na komodzie stało dużo zdjęć. Odnosiłem wrażenie, że była to normalna, szczęśliwa rodzina. I wcale by mi to nie przeszkadzało gdyby nie fakt, że chodziło tutaj o Acey. W obecnej chwili nie miałem pojęcia, co skłoniło tę kobietę do opuszczenia pierwszego dziecka. Dlaczego zostawiła Lace, czy w czymś jej zawadzała? Nie chciała mieć dzieci? Przecież gdyby tak było na świecie nie pojawiła się Lolly. To wszystko wydawało mi się zdecydowanie zbyt skomplikowane, a zarazem niezrozumiałe.
– Kochanie, idź się pobawić w swoim pokoju, dobrze? – poprosiła kobieta, a siedmiolatka posłusznie kiwnęła głową i zniknęła za rogiem drewnianych drzwi.
Grace przysiadła naprzeciwko, nie zdejmując kuchennego fartucha. Przez moment nerwowo bawiłem się dłońmi, zastanawiając się, od czego mogłem zacząć. Wiedziałem, że nie powinienem mieszać się do tej rodziny, ale wszystko, co obecnie robiłem było z myślą o Lacey. Gdybym opowiedział jej o swoich planach, na pewno nie zgodziłaby się, żebym tutaj przyszedł. Dlatego zachowałem to w tajemnicy przed wszystkimi. Nawet przed Louisem.
– Wiem, że nie powinienem się mieszać, ale przyszedłem tutaj w sprawie mojej przyjaciółki. Lacey Evans – twarz kobiety nagle zbladła, a wzrok wydał mi się zupełnie pusty. Wiedziała, o kim mówiłem. Jej reakcja wszystko zdradzała, a to zmotywowało mnie do kontynuowania: – Oddała ją pani do Domu Dziecka, gdy się urodziła. Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego. Może pozwoli jej pani zrozumieć tę całą sytuację…
– Lacey jest jedną z najgorszych rzeczy, jaka przytrafiła się w moim życiu – pewny, nieco ostry ton Grace sprawił, że po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nagle ta przemiła, ciepła kobieta stała się osobą bez jakichkolwiek uczuć. Pustka w jej oczach była wręcz przerażająca. – Nie mogłam inaczej postąpić i nie żałuję tego. Miałam wtedy zaledwie czternaście lat… To dziecko ciągle przypominałoby mi o tym, o czym pragnę zapomnieć raz na zawsze. Nie. Nie chcę na ten temat rozmawiać. Proszę po prostu wyjść i więcej nie wracać do mojego domu! – zerwała się nagle z miejsca, nerwowo wskazując na drzwi.
Oszołomiony nagłą zmianą w jej zachowaniu, wstałem, przypatrując się jej lodowatemu spojrzeniu z niezrozumieniem. Decydując się na przyjście do tego domu, przewidywałem zupełnie inny scenariusz. Wierzyłem, że dowiem się czegoś, co uśmierzy ból Evans i pozwoli jej pogodzić się z rodzicami. Sprawi, że odzyska rodzinę, której tak naprawdę nigdy nie miała. Ale okazało się, że miała rację. Nigdy nie spotkała się z biologiczną matką, ale wiedziała, że jej po prostu nie chciała.
– Nie zmienię tego, co się stało, ale nie życzę temu dziecku źle – oznajmiła nagle Grace, gdy położyłem dłoń na klamce. Niepewnie odwróciłem się w jej stronę, dostrzegając łagodniejący wyraz twarzy. – Mam nadzieję, że jakoś jej się ułożyło i została wychowana na dobrego człowieka. To nie jej wina, że zostałam zgwałcona… że byłam, wciąż jestem zbyt słaba, by pogodzić się z przeszłością. Ale dla niej nigdy nie będzie miejsca w moim życiu. Zbyt wiele przeszłam… Zbyt wiele, by teraz do tego wracać.
– Lace to najcudowniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkałem. Do widzenia.
I również nie miała łatwego życia, dodałem w myślach, opuszczając mieszkanie.
Wtedy po raz pierwszy zrobiłem coś wbrew Lace. Miałem nadzieję, że dzięki temu jej ból minie i stanie się szczęśliwszą dziewczyną. Ale zamiast tego zadałem jej nowe rany, raniąc tak kruche serce. Gdy powiedziałem jej prawdę, czułem, że ją tracę. To tak bardzo bolało, a mimo to wciąż się oszukiwałem. Wmawiałem sobie, że pogodzę się z jej odejściem. Przecież znów byłem z Caroline…

Przeszedłem przez most Westminsterski, próbując poukładać mętlik, który zagnieździł się w mojej głowie po rozmowie z panią Grace. Było mi jej szkoda i naprawdę starałem się zrozumieć jej nastawienie. Sądziłem, że byłoby mi zdecydowanie łatwiej, gdyby nie chodziło tutaj o Lacey. Ale myśl, że niczego nie udało mi się osiągnąć i nie mogłem powiedzieć, iż wcale nie była niechcianym dzieckiem i w końcu mogła mieć rodzinę, wywoływała we mnie ból. Tak bardzo chciałem, by w jej życiu zaczęło się coś układać.
Martwiłem się. Jak jeszcze o nikogo na tym ogromnie świecie. A najgorsze była ta bezradność.  W dodatku jakby tego było mało, doszła jeszcze pomiędzy nami sprzeczka. Przynajmniej ja to tak odbierałem, tym bardziej, że nie kontaktowaliśmy się ze sobą od ponad tygodnia. Mimo wszystko nie chciałem jednak wierzyć, iż mój powrót do Flack mógł przekreślić wszystko, co nas łączyło. To było niemożliwe. W końcu znaczyliśmy dla siebie z Acey zdecydowanie zbyt wiele, by teraz z tego rezygnować.
Prawda?
– Harry! Czy możemy zrobić sobie z tobą zdjęcie?
Uniosłem wzrok, z wymuszonym uśmiechem wpatrując się w dwie nastolatki, które patrzyły na mnie z ogromną ekscytacją. Pokiwałem zachęcająco głową, pozując do amatorskich fotek. Spotkania z fanami zawsze dawały mi wiele radości. Cieszyłem się, że ktoś wspierał mnie w realizacji marzeń, doceniał wysiłek, jaki nie tylko ja, ale również całe One Direction wkładało w koncerty, nagrywanie piosenek, wywiadów. Świadomość, że ktoś kochał muzykę, jaką wspólnie tworzyliśmy była najlepszym prezentem za naszą pracę.
Niestety ostatnio miałem zbyt wiele problemów, by móc całkowicie skupić się na muzyce i fanach. W moich myślach tkwiła albo Caroline, albo Lacey. I tak na okrągło.
– Nie wierzę, że cię spotkałam! To najcudowniejszy dzień w moim życiu! Masz cudowny głos! – usłyszałem z ust niskiej czarnulki, która stała naprzeciwko z promiennym uśmiechem. Druga z dziewczyn - o rudych włosach i masą piegów na twarzy z niedowierzaniem patrzyła to na mnie, to na ekran telefonu, gdzie znajdowało się nasze wspólne zdjęcie.
Już miałem wdać się w rozmowę z dziewczynami, gdy wśród tłumu dostrzegłem doskonale mi znaną sylwetkę. Potargane dżinsy, luźna bluza z kapturem, czerw0ne trampki i rozpuszczone, długie włosy. Serce momentalnie zaczęło bić nienaturalnym dla siebie rytmem, a nogi jakby zaczęły się pode mną uginać.
Gdy wzrok Lacey zetknął się z moim, zawróciła, pospiesznie ustawiając dużą teczkę koło czerwonego kosza na śmieci. Zdawałem sobie sprawę z tego, że powinienem do niej zadzwonić. Przeprosić, chociaż sam do końca nie wiedziałem za co. Jednak to do mnie należało pierwsze wyciągnięcie ręki, a co zrobiłem? Zachowałem się tchórz, który obwiniał się o to, że poszedł do łóżka z kobietą, którą przecież kochał. Nie potrafiłem zrozumieć swoich uczuć. Niby cieszyłem się z powrotu do Flack, ale już nie było tak, jak dawniej.
Coś jakby się zmieniło.
Ja się zmieniłem.
Przeprosiłem fanki, życząc miłego dnia i pędem ruszyłem za dziewczyną, która najwyraźniej nie miała ochoty na spotkanie. Nie mogłem jej jednak pozwolić odejść, dopóki nie dojdziemy do porozumienia. Nawet nie wiedziałem, dlaczego nagle przestaliśmy ze sobą rozmawiać. To było nie dość, że dziwne to jeszcze bardzo przygnębiające.
Przystanąłem na moment obok kosza na śmieci, wpatrując się w teczkę, należącą do Evans. Z środka wysypało się kilka jej prac. Dlaczego wyrzuciła swoje szkice? Co się z nią ostatnio działo? Nie potrafiłem zrozumieć jej zachowania, znaczenia co poniektórych słów.


Oddalaliśmy się od siebie. Nie zauważałem, że Lace unikała mnie, by zapomnieć o bólu. Udawałem, że nie widzę cierpienia na jej twarzy, gdy mówiłem o Caroline. Udawałem, że i mnie to wcale nie dotyka, choć było wręcz odwrotnie…
Złapałem za teczkę, pospiesznie zbierając szkice z ziemi i ruszyłem ku dziewczynie, która ani razu nie obejrzała się za siebie. Prawdopodobnie myślała, że za nią nie pójdę i zajmę się sobą. Ale jak mógłbym tak postąpić, skoro serce samo się do niej rwało, łaknąc chociaż odrobiny bliskości?
– Zaczekaj. Musimy porozmawiać – powiedziałem na wdechu, łapiąc szatynkę za dłoń i zatrzymując w opustoszałym miejscu.
– Po co? Po co mamy rozmawiać, Harry? – spytała beznamiętnym tonem, rzucając w moją stronę przepełnione bólem spojrzenie. Przez moment nie mogłem wydusić słowa. Czułem, że to przeze mnie cierpiała, a fakt, jakiego dowiedziałem się od jej biologicznej matki napawał mnie jeszcze większymi wyrzutami sumienia. – Jestem już zmęczona. Zmęczona tym wszystkim, rozumiesz? Pozwól mi odejść i zapomnieć. Idź do Caroline, zabierz ją do „Rain Cafe” albo „London Eye”. Nie jestem ci już potrzebna.
– Co ty do cholery mówisz, Lacey! – zatrzymałem ją, nim zdążyła odejść. Czułem, jak zdenerwowanie ogarniało całe moje ciało. Trzymałem dłoń na dłoni Evans, uparcie patrząc wprost w jej morskie tęczówki. – „Rain Cafe” to tylko NASZE miejsce i nie zamierzam do niego przyprowadzać nikogo innego! Jak możesz mówić, że nie jesteś mi już potrzebna? Przecież wiesz, że stałaś się jedną z najważniejszych osób w moim życiu…
– Coś ostatnio w ogóle tego nie dostrzegam. Albo mam zły punkt widzenia – odparła z żalem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Ale to nieważne. Po prostu wracaj do dziewczyny, którą kochasz, a mi daj spokój. Nie utrudniaj tego.
– Dlaczego mam wybierać między Caroline, a tobą?! Nie uważasz, że to podłe z twojej strony?! Jak możesz stawiać mnie w takiej sytuacji?! – wykrzyczałem. – Dlaczego taka jesteś, Lacey?! Co się z tobą ostatnio dzieje?! Dlaczego wyrzuciłaś szkice, które przecież tak wiele dla ciebie znaczą?! ODPOWIEDZ!
Wyrwała się z uścisku, patrząc na mnie zaszklonymi oczami. Czułem, jak serce podchodzi mi do gardła, a każde spojrzenie w jej stronę zadawało mi niewyobrażalny ból. Czułem, jakbyśmy w tym momencie ranili siebie nawzajem. A przecież tak nie powinno być.
Powinniśmy wciąż czuć się szczęśliwi w swoim towarzystwie. Dlaczego tak nie było? Dlaczego Acey chciała odejść? Nie umiałem tego pojąć. Po prostu nie mogłem tego zrobić.
– Ty już to zrobiłeś Harry, nie rozumiesz?! Wybrałeś!
– To nie prawda!
– Prawda! – po jej bladych policzkach zaczęły spływać łzy. Jej głos się łamał. – Ranisz mnie! Twoje słowa,gesty, decyzje… Ból, przez jaki dotychczas przeszłam jest niczym w porównaniu z tym! Dlaczego tego nie widzisz?! Dlaczego nie dostrzegasz, jak bardzo mnie ranisz?! Dlaczego nie potrafisz zobaczyć we mnie kogoś więcej?! – przypatrywałem się jej łzom, próbując dopuścić do siebie jej słowa. Prośby zawarte w głębi tych zdań. Chociaż wiedziałem, co chciała mi przez to przekazać, nie umiałem tego dopuścić do myśli. To nie mogła być prawda. – Nie mogę patrzeć, jak ona odbiera twój uśmiech. Jak odbiera moje szczęście. Coś, co dawało mi powód, by żyć. Coś, co stało się najpiękniejszą rzeczą w moim życiu! Nie chcę żyć nadzieją. Nie mogę tego zrobić! Zakochałam się w tobie i nie potrafię tego zwalczyć! Po prostu nie umiem traktować cię jak przyjaciela… Twój widok z inną kobietą mnie przerasta. Nie jestem na tyle silna, by to znieść. To zbyt wiele, Harry. Dlatego, żegnaj. Życzę ci szczęścia, jesteś naprawdę wartościowym człowiekiem. Nie zapominaj o tym i proszę… Gdy kiedyś o mnie wspomnisz, wspomnij mnie z uśmiechem. Dobrze?
Przytaknąłem z bólem serca, a Lace posłała delikatny uśmiech i odeszła. Patrzyłem, jak znika w tłumie, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Czułem się tak, jakby ktoś rozerwał moje serce na pół, odbierając najważniejszą jego część. Część, bez której nie mogłem już być szczęśliwy. I chociaż wiedziałem, że gdzieś tam czekała na mnie Caroline i dostaliśmy drugą szansę, nie potrafiłem się cieszyć.
Właśnie straciłem Lacey. Dziewczynę, która zjawiła się w moim życiu tak nagle, rozświetlając je w najtrudniejszych chwilach. Sprawiała, że znów chciałem żyć, uśmiechałem się i wierzyłem w lepsze jutro. Dzięki niej każdy dzień był piękniejszy, choć sama nie potrafiła do końca cieszyć się pojedynczą chwilą. Ale gdy się uśmiechała - był to najcudowniejszy uśmiech na świecie. Ponieważ uśmiechała się dla mnie.
Opadłem na chodnik, chowając twarz w dłoniach i rozpłakałem się jak dziecko. Nie chciałem uwierzyć, że to mógł być koniec. Lace mnie kochała… Nie mogłem pozwolić, by cierpiała z mojego powodu. By patrzyła, gdy byłem z Flack…
Tylko dlaczego myśl o jej stracie tak bardzo bolała? Dlaczego w tym momencie byłbym w stanie zrezygnować z wszystkiego, byleby zatrzymać ją przy swoim boku? Nie było rzeczy, jaka mogłaby mnie teraz uszczęśliwić. Czułem się taki samotny, opuszczony.
Czułem, że tracę swój świat. Sens życia.
Sens istnienia.
Tak bardzo tamtego dnia płakaliśmy. Ona płakała, ja płakałem. Cierpieliśmy równie mocno, choć to ona nie bała się wyjawić swych prawdziwych uczuć. Po raz pierwszy powiedziała, że mnie kocha. A ja pomimo bólu serca nie potrafiłem jej zatrzymać. Pozwalałem odejść swojemu szczęściu. Drugiej połówce serca…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz