„Nawet nie wiesz, że ona płacze przez każde twoje spojrzenie”
Zatrzymałem
się przed dużym, ładnym mieszkaniem z zadbanym ogrodem. Od posiadłości
oddzielała mnie żelazna brama, którą mogłem przejść jedynie za
pozwoleniem domowników. Przez moment wpatrywałem się na biegającego po
wolności Dogowi Niemieckiemu, którego czarna sierść błyszczała przy
delikatnych promieniach słońca. Zwierze zainteresowało się mną tylko na
chwilę i wróciło do swoich zajęć, jakby stwierdziło, iż nie byłem żadnym
zagrożeniem. Musiałem przyznać, że ulżyło mi, bowiem nie chciałbym
zostać zaatakowany przez takiego giganta. Ponadto miałem jeszcze czas,
by podjąć decyzję.
Porozmawiać z rodzicami Lacey, czy też nie?
Nie
wiedziałem, czy postępowałem słusznie, ale nie potrafiłem zrozumieć,
jak tak dobrze usytuowani ludzie mogli porzucić własne dziecko.
Pieniądze na pewno nie odgrywały w tym żadnej roli, więc o co mogło
chodzić? Jedynym wyjściem na poznanie prawdy było wejście do środka. I
chociaż nie miałem pewności, czy ta rodzina będzie chciała ze mną
porozmawiać, miałem jednak nadzieję, iż czegoś się dowiem.
Nim
jednak przyszedłem pod ten adres, odwiedziłem sierociniec, w którym
wychowywała się Evans. Gdy tylko przekroczyłem próg tego miejsca, przed
oczami miałem sytuację, o jakiej opowiedziała mi przyjaciółka. Patrząc
na te wszystkie dzieci nie mogłem uwierzyć, że któremuś z nich również
mogłoby się stać coś równie okrutnego. Chęć odnalezienia dawnego
opiekuna Acey była ogromna. Miałem wielką ochotę rozszarpać go własnymi
rękoma, obwiniać dyrektora placówki, o to, że był taki
nieodpowiedzialny. W końcu powinien zapewniać bezpieczeństwo tym
wszystkim niewinnym istotą!
Okazało
się jednak, że nie mogłem się spotkać z dawnym opiekunem Evans. Ed
Weeley bowiem popełnił niecały rok temu samobójstwo, nim policja zdążyła
zadać mu zarzuty o pedofilię. Wiedziałem, że dla Lace będzie to
uspakajająca wiadomość. Ten bydlak zasługiwał na śmierć za to, co robił.
Miałem ogromną nadzieję, że smażył się w piekle i odczuwał tak ogromny
ból, jak Lacey, gdy ją gwałcił.
Zacisnąłem
pięści na wspomnieniu jej historii, a w oczach mimowolnie pojawiły się
łzy. Chociaż nie widziałem się z nią od ostatniej rozmowy, nie przestało
mi na niej zależeć. Wiele razy wybierałem jej numer, jednak nigdy nie
odważyłem się na ostateczną rozmowę. Zresztą, i tak nie miałem pewności,
że odbierze. Dlatego przybyłem tu, by zabić czas i dowiedzieć się
prawdy, którą bała się usłyszeć Acey. Nie znała jej, a mimo to założyła,
że rodzice po prostu pozbyli się kłopotu, jakim dla nich była.
Wiedziała, gdzie mieszkali ludzie, z którymi łączyły ją więzy krwi, ale
nie odważyła się, by do nich przyjść i porozmawiać. Jednak wcale się temu nie dziwiłem, bowiem sam nie wiedziałem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji.
Dlatego postanowiłem dowiedzieć się prawdy za nią. Dla niej. Może okaże się mniej boleśniejsza, niż jej własne wyobrażenia? Miałem taką nadzieję.
Nacisnąłem
na magnetofon, a ogromny pies momentalnie znalazł się przy bramie z
zaciekawieniem mi się przyglądając i poszczekując od czasu do czasu. Po
chwili dostrzegłem małą, jasnowłosą dziewczynkę o dwóch, długich
warkoczach. Ubrana była w różową sukienkę z falbankami i wesoło
podskakiwała w moją stronę z
szmacianą lalką w dłoni. Tuż za nią niepewnie kroczyła niska kobieta w
kuchennym fartuchu, ciemnobrązowych włosach sięgających nieco przed
ramiona. Chociaż była niska, miała dosyć szerokie biodra, ale jak na
matkę wyglądała całkiem dobrze. Tak… normalnie.
– Cześć. Jestem Lolly, mam siedem lat i bardzo lubię kucyki. A ty?
Z
uśmiechem popatrzyłam na dziewczynkę, która wpatrywała się we mnie
dużymi, ciemnobrązowymi oczyma. Miała dosyć nietypową urodę, nieco
ciemniejszą karnację i bardzo długie rzęsy. Wyglądała zupełnie inaczej,
niż Lacey. Nie potrafiłem dostrzec między nimi chociażby niewielkie
podobieństwo. Nic.
–
Jestem Harry. Bardzo miło mi cię poznać, Lolly – uśmiechnąłem się przez
bramę, a siedmiolatka z radością przytuliła lalkę, spoglądając
ukradkiem w stronę kobiety, która kroczyła w naszą stronę.
–
W czym mogę panu pomóc? – zapytała nieufnie, uważnie przyglądając się
mojej twarzy. Z początku wyglądała dosyć surowo, mierząc mnie
przenikliwymi, błękitnymi tęczówkami, jednak po chwili uniosła wysoko
brwi, otwierając wejście do posesji. – Harry Styles? Członek One
Direction? Czy ja naprawdę dobrze widzę?
–
Łał! Widziałam cię w telewizji! – oznajmiła nagle blondyneczka, łapiąc
mnie za dłoń i posyłając promienny uśmiech. Była naprawdę urocza. – Ale i
tak zostaniesz moim kolegą, prawda? Lacey chciałaby się z tobą napić herbaty.
Wzdrygnąłem
się na wypowiedziane przez dziewczynkę imię, posyłając pytające
spojrzenie w stronę pani domu. Przez moment myślałem, że się
przesłyszałem, jednak, gdy kobieta wyjaśniła, że tak nazywa się lalka
córki, pozbyłem się wątpliwości. Wydało mi się nawet, że na tej jasnej,
delikatnej twarzy pojawił się ból. Jakby to imię wywoływało w niej
wspomnienia.
– Przyszedłem tutaj w pewnej sprawie. Czy mógłbym z panią porozmawiać? – spytałem niepewnie, spoglądając w stronę domu.
Grace,
choć nieufnie, zaprosiła mnie do środka. Już po chwili siedziałem w
przytulnym, jasnym pokoiku o żółtych ścianach i tego samego koloru
sofie. Przez okno wpadały jasne promienie słoneczne, oświetlając szklany
stolik, stojący tuż naprzeciwko mnie. Na komodzie stało dużo zdjęć.
Odnosiłem wrażenie, że była to normalna, szczęśliwa rodzina. I wcale by
mi to nie przeszkadzało gdyby nie fakt, że chodziło tutaj o Acey. W
obecnej chwili nie miałem pojęcia, co skłoniło tę kobietę do opuszczenia
pierwszego dziecka. Dlaczego zostawiła Lace, czy w czymś jej zawadzała?
Nie chciała mieć dzieci? Przecież gdyby tak było na świecie nie
pojawiła się Lolly. To wszystko wydawało mi się zdecydowanie zbyt
skomplikowane, a zarazem niezrozumiałe.
–
Kochanie, idź się pobawić w swoim pokoju, dobrze? – poprosiła kobieta, a
siedmiolatka posłusznie kiwnęła głową i zniknęła za rogiem drewnianych
drzwi.
Grace
przysiadła naprzeciwko, nie zdejmując kuchennego fartucha. Przez moment
nerwowo bawiłem się dłońmi, zastanawiając się, od czego mogłem zacząć.
Wiedziałem, że nie powinienem mieszać się do tej rodziny, ale wszystko,
co obecnie robiłem było z myślą o Lacey. Gdybym opowiedział jej o swoich
planach, na pewno nie zgodziłaby się, żebym tutaj przyszedł. Dlatego
zachowałem to w tajemnicy przed wszystkimi. Nawet przed Louisem.
–
Wiem, że nie powinienem się mieszać, ale przyszedłem tutaj w sprawie
mojej przyjaciółki. Lacey Evans – twarz kobiety nagle zbladła, a wzrok
wydał mi się zupełnie pusty. Wiedziała, o kim mówiłem. Jej reakcja
wszystko zdradzała, a to zmotywowało mnie do kontynuowania: – Oddała ją
pani do Domu Dziecka, gdy się urodziła. Chciałbym tylko wiedzieć,
dlaczego. Może pozwoli jej pani zrozumieć tę całą sytuację…
–
Lacey jest jedną z najgorszych rzeczy, jaka przytrafiła się w moim
życiu – pewny, nieco ostry ton Grace sprawił, że po moim ciele przeszedł
nieprzyjemny dreszcz. Nagle ta przemiła, ciepła kobieta stała się osobą
bez jakichkolwiek uczuć. Pustka w jej oczach była wręcz przerażająca. –
Nie mogłam inaczej postąpić i nie żałuję tego. Miałam wtedy zaledwie
czternaście lat… To dziecko ciągle przypominałoby mi o tym, o czym
pragnę zapomnieć raz na zawsze. Nie. Nie chcę na ten temat rozmawiać.
Proszę po prostu wyjść i więcej nie wracać do mojego domu! – zerwała się
nagle z miejsca, nerwowo wskazując na drzwi.
Oszołomiony
nagłą zmianą w jej zachowaniu, wstałem, przypatrując się jej lodowatemu
spojrzeniu z niezrozumieniem. Decydując się na przyjście do tego domu,
przewidywałem zupełnie inny scenariusz. Wierzyłem, że dowiem się czegoś,
co uśmierzy ból Evans i pozwoli jej pogodzić się z rodzicami. Sprawi,
że odzyska rodzinę, której tak naprawdę nigdy nie miała. Ale okazało
się, że miała rację. Nigdy nie spotkała się z biologiczną matką, ale
wiedziała, że jej po prostu nie chciała.
–
Nie zmienię tego, co się stało, ale nie życzę temu dziecku źle –
oznajmiła nagle Grace, gdy położyłem dłoń na klamce. Niepewnie
odwróciłem się w jej stronę, dostrzegając łagodniejący wyraz twarzy. –
Mam nadzieję, że jakoś jej się ułożyło i została wychowana na dobrego
człowieka. To nie jej wina, że zostałam zgwałcona… że byłam, wciąż
jestem zbyt słaba, by pogodzić się z przeszłością. Ale dla niej nigdy
nie będzie miejsca w moim życiu. Zbyt wiele przeszłam… Zbyt wiele, by
teraz do tego wracać.
– Lace to najcudowniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkałem. Do widzenia.
I również nie miała łatwego życia, dodałem w myślach, opuszczając mieszkanie.
Wtedy
po raz pierwszy zrobiłem coś wbrew Lace. Miałem nadzieję, że dzięki
temu jej ból minie i stanie się szczęśliwszą dziewczyną. Ale zamiast
tego zadałem jej nowe rany, raniąc tak kruche serce. Gdy powiedziałem
jej prawdę, czułem, że ją tracę. To tak bardzo bolało, a mimo to wciąż
się oszukiwałem. Wmawiałem sobie, że pogodzę się z jej odejściem.
Przecież znów byłem z Caroline…
Przeszedłem
przez most Westminsterski, próbując poukładać mętlik, który zagnieździł
się w mojej głowie po rozmowie z panią Grace. Było mi jej szkoda i
naprawdę starałem się zrozumieć jej nastawienie. Sądziłem, że byłoby mi
zdecydowanie łatwiej, gdyby nie chodziło tutaj o Lacey. Ale myśl, że
niczego nie udało mi się osiągnąć i nie mogłem powiedzieć, iż wcale nie
była niechcianym dzieckiem i w końcu mogła mieć rodzinę, wywoływała we
mnie ból. Tak bardzo chciałem, by w jej życiu zaczęło się coś układać.
Martwiłem
się. Jak jeszcze o nikogo na tym ogromnie świecie. A najgorsze była ta
bezradność. W dodatku jakby tego było mało, doszła jeszcze pomiędzy
nami sprzeczka. Przynajmniej ja to tak odbierałem, tym bardziej, że nie
kontaktowaliśmy się ze sobą od ponad tygodnia. Mimo wszystko nie
chciałem jednak wierzyć, iż mój powrót do Flack mógł przekreślić
wszystko, co nas łączyło. To było niemożliwe. W końcu znaczyliśmy dla
siebie z Acey zdecydowanie zbyt wiele, by teraz z tego rezygnować.
Prawda?
– Harry! Czy możemy zrobić sobie z tobą zdjęcie?
Uniosłem
wzrok, z wymuszonym uśmiechem wpatrując się w dwie nastolatki, które
patrzyły na mnie z ogromną ekscytacją. Pokiwałem zachęcająco głową,
pozując do amatorskich fotek. Spotkania z fanami zawsze dawały mi wiele
radości. Cieszyłem się, że ktoś wspierał mnie w realizacji marzeń,
doceniał wysiłek, jaki nie tylko ja, ale również całe One Direction
wkładało w koncerty, nagrywanie piosenek, wywiadów. Świadomość, że ktoś
kochał muzykę, jaką wspólnie tworzyliśmy była najlepszym prezentem za
naszą pracę.
Niestety
ostatnio miałem zbyt wiele problemów, by móc całkowicie skupić się na
muzyce i fanach. W moich myślach tkwiła albo Caroline, albo Lacey. I tak
na okrągło.
–
Nie wierzę, że cię spotkałam! To najcudowniejszy dzień w moim życiu!
Masz cudowny głos! – usłyszałem z ust niskiej czarnulki, która stała
naprzeciwko z promiennym uśmiechem. Druga z dziewczyn - o rudych włosach
i masą piegów na twarzy z niedowierzaniem patrzyła to na mnie, to na
ekran telefonu, gdzie znajdowało się nasze wspólne zdjęcie.
Już
miałem wdać się w rozmowę z dziewczynami, gdy wśród tłumu dostrzegłem
doskonale mi znaną sylwetkę. Potargane dżinsy, luźna bluza z kapturem,
czerw0ne trampki i rozpuszczone, długie włosy. Serce momentalnie zaczęło
bić nienaturalnym dla siebie rytmem, a nogi jakby zaczęły się pode mną
uginać.
Gdy
wzrok Lacey zetknął się z moim, zawróciła, pospiesznie ustawiając dużą
teczkę koło czerwonego kosza na śmieci. Zdawałem sobie sprawę z tego, że
powinienem do niej zadzwonić. Przeprosić, chociaż sam do końca nie
wiedziałem za co. Jednak to do mnie należało pierwsze wyciągnięcie ręki,
a co zrobiłem? Zachowałem się tchórz, który obwiniał się o to, że
poszedł do łóżka z kobietą, którą przecież kochał. Nie potrafiłem
zrozumieć swoich uczuć. Niby cieszyłem się z powrotu do Flack, ale już
nie było tak, jak dawniej.
Coś jakby się zmieniło.
Ja się zmieniłem.
Przeprosiłem
fanki, życząc miłego dnia i pędem ruszyłem za dziewczyną, która
najwyraźniej nie miała ochoty na spotkanie. Nie mogłem jej jednak
pozwolić odejść, dopóki nie dojdziemy do porozumienia. Nawet nie
wiedziałem, dlaczego nagle przestaliśmy ze sobą rozmawiać. To było nie
dość, że dziwne to jeszcze bardzo przygnębiające.
Przystanąłem
na moment obok kosza na śmieci, wpatrując się w teczkę, należącą do
Evans. Z środka wysypało się kilka jej prac. Dlaczego wyrzuciła swoje
szkice? Co się z nią ostatnio działo? Nie potrafiłem zrozumieć jej
zachowania, znaczenia co poniektórych słów.
♪
Oddalaliśmy
się od siebie. Nie zauważałem, że Lace unikała mnie, by zapomnieć o
bólu. Udawałem, że nie widzę cierpienia na jej twarzy, gdy mówiłem o
Caroline. Udawałem, że i mnie to wcale nie dotyka, choć było wręcz
odwrotnie…
Złapałem
za teczkę, pospiesznie zbierając szkice z ziemi i ruszyłem ku
dziewczynie, która ani razu nie obejrzała się za siebie. Prawdopodobnie
myślała, że za nią nie pójdę i zajmę się sobą. Ale jak mógłbym tak
postąpić, skoro serce samo się do niej rwało, łaknąc chociaż odrobiny
bliskości?
– Zaczekaj. Musimy porozmawiać – powiedziałem na wdechu, łapiąc szatynkę za dłoń i zatrzymując w opustoszałym miejscu.
–
Po co? Po co mamy rozmawiać, Harry? – spytała beznamiętnym tonem,
rzucając w moją stronę przepełnione bólem spojrzenie. Przez moment nie
mogłem wydusić słowa. Czułem, że to przeze mnie cierpiała, a fakt,
jakiego dowiedziałem się od jej biologicznej matki napawał mnie jeszcze
większymi wyrzutami sumienia. – Jestem już zmęczona. Zmęczona tym
wszystkim, rozumiesz? Pozwól mi odejść i zapomnieć. Idź do Caroline,
zabierz ją do „Rain Cafe” albo „London Eye”. Nie jestem ci już
potrzebna.
–
Co ty do cholery mówisz, Lacey! – zatrzymałem ją, nim zdążyła odejść.
Czułem, jak zdenerwowanie ogarniało całe moje ciało. Trzymałem dłoń na
dłoni Evans, uparcie patrząc wprost w jej morskie tęczówki. – „Rain
Cafe” to tylko NASZE miejsce i nie zamierzam do niego przyprowadzać
nikogo innego! Jak możesz mówić, że nie jesteś mi już potrzebna?
Przecież wiesz, że stałaś się jedną z najważniejszych osób w moim życiu…
–
Coś ostatnio w ogóle tego nie dostrzegam. Albo mam zły punkt widzenia –
odparła z żalem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Ale to nieważne.
Po prostu wracaj do dziewczyny, którą kochasz, a mi daj spokój. Nie
utrudniaj tego.
–
Dlaczego mam wybierać między Caroline, a tobą?! Nie uważasz, że to
podłe z twojej strony?! Jak możesz stawiać mnie w takiej sytuacji?! –
wykrzyczałem. – Dlaczego taka jesteś, Lacey?! Co się z tobą ostatnio
dzieje?! Dlaczego wyrzuciłaś szkice, które przecież tak wiele dla ciebie
znaczą?! ODPOWIEDZ!
Wyrwała
się z uścisku, patrząc na mnie zaszklonymi oczami. Czułem, jak serce
podchodzi mi do gardła, a każde spojrzenie w jej stronę zadawało mi
niewyobrażalny ból. Czułem, jakbyśmy w tym momencie ranili siebie
nawzajem. A przecież tak nie powinno być.
Powinniśmy
wciąż czuć się szczęśliwi w swoim towarzystwie. Dlaczego tak nie było?
Dlaczego Acey chciała odejść? Nie umiałem tego pojąć. Po prostu nie
mogłem tego zrobić.
– Ty już to zrobiłeś Harry, nie rozumiesz?! Wybrałeś!
– To nie prawda!
–
Prawda! – po jej bladych policzkach zaczęły spływać łzy. Jej głos się
łamał. – Ranisz mnie! Twoje słowa,gesty, decyzje… Ból, przez jaki
dotychczas przeszłam jest niczym w porównaniu z tym! Dlaczego tego nie
widzisz?! Dlaczego nie dostrzegasz, jak bardzo mnie ranisz?! Dlaczego
nie potrafisz zobaczyć we mnie kogoś więcej?! – przypatrywałem się jej
łzom, próbując dopuścić do siebie jej słowa. Prośby zawarte w głębi tych
zdań. Chociaż wiedziałem, co chciała mi przez to przekazać, nie umiałem
tego dopuścić do myśli. To nie mogła być prawda. – Nie mogę patrzeć,
jak ona odbiera twój uśmiech. Jak odbiera moje szczęście. Coś, co dawało
mi powód, by żyć. Coś, co stało się najpiękniejszą rzeczą w moim życiu!
Nie chcę żyć nadzieją. Nie mogę tego zrobić! Zakochałam się w tobie i
nie potrafię tego zwalczyć! Po prostu nie umiem traktować cię jak
przyjaciela… Twój widok z inną kobietą mnie przerasta. Nie jestem na
tyle silna, by to znieść. To zbyt wiele, Harry. Dlatego, żegnaj. Życzę
ci szczęścia, jesteś naprawdę wartościowym człowiekiem. Nie zapominaj o
tym i proszę… Gdy kiedyś o mnie wspomnisz, wspomnij mnie z uśmiechem.
Dobrze?
Przytaknąłem
z bólem serca, a Lace posłała delikatny uśmiech i odeszła. Patrzyłem,
jak znika w tłumie, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Czułem się
tak, jakby ktoś rozerwał moje serce na pół, odbierając najważniejszą
jego część. Część, bez której nie mogłem już być szczęśliwy. I chociaż
wiedziałem, że gdzieś tam czekała na mnie Caroline i dostaliśmy drugą
szansę, nie potrafiłem się cieszyć.
Właśnie
straciłem Lacey. Dziewczynę, która zjawiła się w moim życiu tak nagle,
rozświetlając je w najtrudniejszych chwilach. Sprawiała, że znów
chciałem żyć, uśmiechałem się i wierzyłem w lepsze jutro. Dzięki niej
każdy dzień był piękniejszy, choć sama nie potrafiła do końca cieszyć
się pojedynczą chwilą. Ale gdy się uśmiechała - był to najcudowniejszy
uśmiech na świecie. Ponieważ uśmiechała się dla mnie.
Opadłem
na chodnik, chowając twarz w dłoniach i rozpłakałem się jak dziecko.
Nie chciałem uwierzyć, że to mógł być koniec. Lace mnie kochała… Nie
mogłem pozwolić, by cierpiała z mojego powodu. By patrzyła, gdy byłem z
Flack…
Tylko
dlaczego myśl o jej stracie tak bardzo bolała? Dlaczego w tym momencie
byłbym w stanie zrezygnować z wszystkiego, byleby zatrzymać ją przy
swoim boku? Nie było rzeczy, jaka mogłaby mnie teraz uszczęśliwić.
Czułem się taki samotny, opuszczony.
Czułem, że tracę swój świat. Sens życia.
Sens istnienia.
Tak
bardzo tamtego dnia płakaliśmy. Ona płakała, ja płakałem. Cierpieliśmy
równie mocno, choć to ona nie bała się wyjawić swych prawdziwych uczuć.
Po raz pierwszy powiedziała, że mnie kocha. A ja pomimo bólu serca nie
potrafiłem jej zatrzymać. Pozwalałem odejść swojemu szczęściu. Drugiej
połówce serca…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz